Gdyby minister Sikorski słuchał polskiej muzyki nie zarzucałby nam murzyńskości. Oto najlepsze polskie piosenki, jakie będzie można usłyszeć podczas Open’er Festivalu. Kolejność przypadkowa.
Misia FF – „Mózg”
„Mózg” to jedna z piosenek, po której wysłuchaniu można powiedzieć tylko jedno – „skubana, ale fajna”. Rzecz pełna uroku, trochę dziewczęcego, trochę kobiecego. Z kapitalnym, zabawnym tekstem i grunge’owymi gitarami.
Utwór jest efektem współpracy wokalistki z Rykardą Parasol. Tekst Misia napisała w 2007 w Maastricht, gdzie studiowała. Pomysł przeleżał ładnych parę lat w folderze „do wykorzystania” i ku naszej uciesze w ubiegłym roku został zrealizowany i wydany na małej płytce zatytułowanej… „Epka”.
Daniel Spaleniak – „Voice in Your Head”
Całkiem sporo dobrych słów już napisałam o Danielu Spaleniaku i jego płycie „Dreamers”, piosence „Voice in Your Head” należy się kilka oddzielnych linijek. Brzmi trochę jak stary Hey, trochę jak… Pantera grająca „Planet Caravan” Black Sabbath. Zachwycają krystaliczne dźwięki strun akustycznej gitary, ujmuje umęczony wokal i te harmonie. To symbiotyczne współgranie. Poza tym uwielbiam „oddychające” piosenki, utwory pełne powietrza, choć ciężkie emocjonalnie, muzycznie lekkie niczym piórko.
Plastic – „I Want You”
Modern disco? Jak najbardziej. Pulsujące, kolorowe (także w klipie), funkująca gitara, a całość podlana nostalgią. Nie wspominając o cudownie oldschoolowym saksofonie i typowych dla duetu ejtisowych brzmieniach.
– „I Want U” to porywający, świeży, ale i lekko niepokojący taneczny utwór, który nie tylko poruszy wasze serca i stopy – zapewniają muzycy. – „I Want U” nie pozostawi Was w spokoju, jeżeli kochaliście i pragnęliście kogoś zbyt mocno. Tak mocno, by stracić rozum. Tak mocno, by uzależnić się od zapachu ukochanej osoby. Tak mocno, by nie móc już bez niej istnieć, by pozostał jedynie strach przed tym co nieuniknione – przed utratą kontroli.
Ciekawostka techniczna: Wokal został przetworzony przez Yamahę VSS 100.
Bokka – „Strange Spaces”
Wiadomo, „Town of Strangers”, to największy hicior tajemniczej Bokki. Publiczność go kocha. Na żywo jednak stawiam na transowe „Strange Spaces”. Lekko dzikie, nieokiełznane, pulsujące, falujące, z basowym rytmem na miarę New Order. Najbardziej energetyczny numer na imiennym debiucie tria i najbardziej nieprzewidywalny. Konstrukcja utworu pozwala na fajne improwizacje, a tym samym na kompletne zatracenie się w dźwiękach. Więcej o kapeli możecie przeczytać w recenzji debiutanckiego albumu „Bokka”.
Hatti Vatti feat. Lady Katee – „Simple Words”
Trochę szkoda, że Hatti Vatti grają o 18.30. Ich muzyka idealnie sprawdziłaby się w nocy. Kiedy ludzie są już zmęczeni, lekko otępieli i bez problemu dają się wprowadzić w lekkie podrygiwania. „Simple Words” to taki numer, przy którym można bawić się w półśnie. Zamknąć oczy i pozwolić, by ciało robiło swoje, kiwając się w przód i tył, to na lewo, to na prawo. Rodzaj piosenki, przy której jednocześnie się odpoczywa i dobrze bawi.
Artur Rojek – „Lato ’76”
Moje ulubione wcielenie Artura Rojka to Lenny Valentino, a „Lato ’76” przypomina właśnie kawałki z najbardziej nostalgicznej płyty wszech czasów, czyli „Uwaga! Jedzie tramwaj”. Nawet jednak jeśli ktoś nie ma skojarzeń z Lenny Valentino, nie sposób nie poddać się urokowi tego utworu. Jego delikatności, subtelności, wysmakowanej aranżacji (smakowite smyki). Numer idealny do niezależnego amerykańskiego filmu z festiwalu Sundance.
Wokalista zdradził, że to autobiograficzna piosenka o tym, jak niemal zginął pod kołami samochodu gdy miał zaledwie kilka lat.
Król – „Powoli”
Coś do tańca? Jak najbardziej! Proszę się nie dziwić, przecież to piękny, klasyczny walczyk – raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy cztery… A że eteryczny, oniryczny, zwiewny, lekko psychodeliczny, z niebieskimi, meduzami w teledysku, to już inna sprawa.
Kari – „Midway to the Light”
Pozostańmy przy eterycznych klimatach, choć zupełnie innych. „Midway to the Light” to rzecz organiczna, przywodząca na myśl leśno-skalne krajobrazy, bezkresne przestrzenie. Plemienny rytm zderzony z surowym brzmieniem i pełnym emocji wokalem daje znakomity efekt.
Mela Koteluk – „Melodia ulotna”
W przypadku Meli, można wybrać dowolną piosenkę, bo wszystkie są co najmniej dobre. „Melodia ulotna” ma jednak kapitalnie koncertowy, akustyczny riff i genialnie się rozrasta, pęcznieje. Okazuje się, że nie trzeba grać supergłośno, podłączać gitar do ścian Marshalli, by nagrać mocną, energiczną piosenkę.
Rasmentalism – „OFF”
O Rasmentalism słyszeliśmy już od jakiegoś czasu, ale dopiero po wydaniu albumu „Za młodzi na Heroda” mieszkańcy Lublina weszli do pierwszej ligi polskiego hip-hopu. I zrobili to od razu z przytupem. Płyta wyszła 10 grudnia więc nie załapała się do zbyt wielu rocznych podsumowań ale, na pewno na to zasłużyła. Lekkość, pomysłowość i dryg do przyjemnych melodii to cechy charakterystyczne składu Ramsmentalism. Teledysk do „Off” dodatkowo wyróżnia dobór aktorów – zgoła innych niż u Donatana. Pierwsza klasa.