Lou Doillon przez lata była czyjąś córką, siostrą. Tą dziewczyną. Coraz bardziej jest jednak po prostu Lou Doillon, a to za sprawą dwóch dobrze przyjętych płyt „Places” i „Lay Low”.
Jest córką angielskiej aktorki i wokalistki Jane Birkin i francuskiego reżysera Jacquesa Doillona oraz przyrodnią siostrą m.in. Charlotte Gainsbourg. Początkowo próbowała sił jako modelka i aktorka, dała się jednak namówić, by spróbować sił w muzyce.
– Grałam na gitarze dla każdego, kto pojawił się w mojej kuchni – opowiada Lou Doillon. – Nigdy jednak nie chciałam nagrać płyty. Étienne Daho, który był tak miły, by przyjść i posłuchać tego, co robię, wyprał mi jednak mózg.
Tak naprawdę Étienne’a Daho, który we Francji jest popularnym wokalistą i muzykiem, do wysłuchania córki nakłoniła mama Lou, Jane Birkin, która bardzo chciała, by ta nagrała album.
– Gdybym miała głos podobny do mamy albo Charlotte, byłoby mi bardzo trudno zaistnieć w tym biznesie – opowiada aktorka, modelka, wokalistka. – Z tym, że one były muzami, zawsze miały dookoła mężczyzn, którzy pisali dla nich piosenki i śpiewają jak dziewczyny. Ja mam inny głos, a moja muzyka jest zupełnie inna.
12 marca Lou Doillon ze swymi pełnymi wdzięku i szczerymi piosenkami przyjedzie do Warszawy, gdzie wystąpi w klubie Proxima. Będziemy mieć dla was 2 pojedyncze zaproszenia na koncert. Tymczasem zapraszamy do zapoznania się z ośmioma najlepszymi piosenkami Lou Doillon.
8. „Robin Miller”
Tytułowy Robin Miller jest fikcyjną postacią. Jego imię i nazwisko powstało z żartu z dwóch członków zespołu Lou, na których wołają rouge-gorge i meunier. Ponieważ Lou Doillon pisze i śpiewa po angielsku, po przetłumaczeniu wyszło jej Robin Miller. Pomyślała, że to fajne imię i nazwisko dla mężczyzny i tak zostało.
Kawałek powstał nad ranem, podczas imprezy w domu matki Lou, gdy wszyscy byli wstawieniu i zadowoleni.
7. „Good Man”
W tej piosence wyczuwa się lekko bluesowe klimat. Słychać też, że Lou Doillon rzeczywiście ma inny głos niż jej mama czy przyrodnia siostra. Bardziej surowy, chropowaty, gorzki.
6. „Devil or Angel”
– Pierwsza warstwa jest o parze kłócącej się na temat przewidywania – wyjaśnia Lou Doillon. – Druga warstwa jest o współczesnym świecie, w którym tak często reagujemy. O tym, że wciąż reagujemy, i mamy, paranoję, boimy się, bo wciąż zajmujemy jakieś stanowisko. To taki okropny taniec. Ludzie już nie są otwarci. Wszytko jest zapobiegawcze, bo na wszytko musi być reakcja. W efekcie żyjemy w świecie, gdzie albo jesteśmy rozczarowani, albo kogoś rozczarowujemy, bo próbujemy przewidywać.
Lekki, zwiewny i przestrzenny numer. Skromny muzycznie, acz mimo przepełnionego goryczą tekstu na swój sposób pogodny. Trochę w stylu dawnych piosenek zespołu Travis.
5. „Where To Start”
Melancholijny, ciepły walczyk. Folkowa gitara, brudny bas i nieco eleganckich aranżacji. Smutne śliczności.
4. „Make A Sound”
Spokojny, oszczędny utwór z ekspresyjnym wokalem.
– Z „Make A Sound” i „Jealousy” jest zabawna sprawa – opowiada Lou Doillon. – Moja mama ma obsesję na punkcie „Make A Sound”. Nie powiedziałabym, że to piosenka przeciwko niej, ale znajdowałam się w trudnej sytuacji. Chodzi o to, że byłam milimetr od pieniędzy i sławy. Uważam się za szczodrą osobę, dlatego przez długi czas potrafiłam sobie z tym radzić. Nagle jednak docierasz do punktu, kiedy matka robi róże rzeczy, a wszyscy się zachwycają. Ponadto twoja siostra gra w filmie i wygrywa nagrodę dla najlepszej aktorki w Cannes. I zaczyna Cię to dobijać. W pewnym momencie matka powiedziała, że mam chodzić na premiery filmów wszystkich z rodziny. A mój przyrodni brat Yvan Attal odnosi wielkie sukcesy i robi filmy, mój inny przyrodni brat Cédric Klapisch, czego by się nie dotknął okazuje się sukcesem. Jest też moja siostra Lola, z którą jest dokładnie tak samo. Wszystko, czego się dotknęli zmieniało się w złoto, tymczasem wszystko, czego ja się dotknęłam, rdzewiało. Nie miałam problemu z tym, że innym się powodzi, ale to było trudne, było zbyt blisko. W tych dwóch piosenkach po prostu wyrzucam z siebie te wszystkie uczucia. Miałam poczucie, że jeśli powiem to na głos, nie będę takim złym, małostkowym człowiekiem.
3. „Jealousy”
Piosenka z kategorii knajpianych. Takich, których chciałoby się słuchać w jakimś małym, niemodnym, lekko obskurnym klubie, choć może niekoniecznie w oparach taniego piwa i papierosów.
– Pamiętam, jak pisałam „Jealousy” – wspomina Lou Doillon. – Mój producent zapytał: „Jak możesz nagrywać piosenkę, w której mówisz wszystkim, że jesteś wciąż zazdrosna, że ktoś cały czas musi być z Tobą”. Odpowiedziałam: „Ale tak właśnie jest, jestem bardzo zazdrosna”.
3. „Lay Low”
Przyjemnie nerwowy numer. Z lekkim przytupem. Bardzo organiczny, mocno rytmiczny, fajnie oldschoolowy.
2. „Defiant”
Dynamiczny, wręcz energiczny kawałek ukazujący bardziej surową naturę Lou Doillon. W sumie rockowy utwór, choć z kilkoma nierockowymi aranżacyjnymi pomysłami.
– To piosenka o szczerości, o tym, że w pewnym momencie musisz się przyznać, że potrzebujesz kogoś – wyjaśnia Lou Doillon. – Jaki jest sens być samą? Co jest straszne, bo próbujemy być silnymi, niezależnymi kobietami, a jednak chcemy być z kimś. I prawdę mówiąc, samemu jest dość nudno. (…) Uważam, że w życiu tak naprawdę chodzi tylko i wyłącznie o miłość i na tym powinniśmy się skupiać. Na kochaniu. Mężczyzn, kobiet, dzieci, po prostu na prawdziwym kochaniu.
1. „I.C.U.”
Piosenka opowiada o byłym chłopaku Lou Doillon. Na wskroś smutna, bardzo ładna i boleśnie szczera. Autentyczna, płynąca z serca.
– To o kimś, kto mnie bardzo zranił – opowiadała Lou Doillon w jednym z wywiadów. – To była jedyna relacja w moim życiu, która przypominała nałóg. Coś, co tkwiło w moim umyśle. Nagle zdajesz sobie sprawę, że już nie rozmawiasz z nikim, że tylko gapisz się w telefon i nasłuchujesz, czy nie dostałaś SMS-a. Pół roku spędziłam po prostu włócząc się przez 6-10 godzin dziennie. Chodziłam w miejsca, gdzie myślałam, że mogę go spotkać. Jakbym szukała dilera.