Kings of Leon: 7 najlepszych piosenek

Kings Of Leon fot. Sony Music || NajlepszePiosenki.pl


Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby mój sex już nigdy nie był on fire – wyznał niedawno perkusista Kings of Leon, Nathan Followill.

Fani, a szczególnie fanki uwielbiają „Sex on Fire”. Muzycy Kings of Leon jednak nie przepadają za swym największym przebojem. – Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby mój sex już nigdy nie był on fire – wyznał niedawno perkusista, Nathan Followill. W sumie to rozumiemy. W końcu nawet najlepsze piosenki mogą się znudzić. – Fani się domagają, więc trzeba grać – dodał. Spróbujemy jednak pomóc Amerykanom i wybrać kilka ciekawszych propozycji.

„Radioactive”

Wcale nie gorszy potencjał koncertowy od „Sex on Fire” ma „Radioactive”. Słowa „it’s in the water, it’s where you came from” idealnie nadają się do chóralnych zaśpiewów. Melodia ładna, produkcja miękka, chórki w stylu Bono i gospelowy chór. Czyli coś akurat dla płci pięknej. Zresztą, w utworze musi być coś dobrego, bo tak całkiem bez powodu raczej nie otrzymałby dwóch nominacji do Grammy.


– Muzyka gospel była częścią naszego życia, kiedy dorastaliśmy – opowiadał w jednym z wywiadów bębniarz Kings of Leon. – Powrót do tego, na tym etapie naszej kariery był czymś wyjątkowym.

„Crawl”

Jeśli miałabym wybrać któryś numer z bestsellerowego albumu Kings of Leon „Only by the Night”, to właśnie „Crawl”. Przypomina trochę „elektroniczną” fazę U2 albo rockowe wcielenie Depeche Mode. Z przesterami, chropowatą fakturą, gitarą-kocmołuchem. Dość surowy numer o gęstym brzmieniu.

„My Party”

„Because of The Times” to moja ulubiona płyta Kings of Leon i jeśli o mnie chodzi, mogliby grać wszystko z tego krążka. O znakomitym „Charmer” już pisałam w tekście 10 najlepszych piosenek na Orange Warsaw Festival, ale na uwagę zasługuje chociażby „My Party”. Trochę przypomina The Strokes, ma fajny skoczny rytm, przyjemnie burczący bas i kwaśny, zniekształcony głos. Jest w tej piosence coś z disco i rock and rolla, a w połowie zaczynają dziać się dziwne, ale i intrygujące rzeczy.


„The Bucket”

OK. Trochę ten numer już ograny, wyświechtany i zalatuje pierwszą połową pierwszej dekady XX wieku, ale wciąż się broni. Zalatuje też Kings of Leon jeszcze z czasów kiedy nie byli piękni, ponętni i glamour. Mamy tu raczej proste granie wywodzące się z country, amerykańskiego folku i bluesa. Nieco garażowe, delikatnie ozdobione metaliczną gitarą i hippisowskim tamburynem.

Numer opowiada o Jaredzie Followillu, najmłodszym członku zespołu, który w wieku zaledwie 17 lat musiał radzić sobie z popularnością.

„Molly’s Chambers”

Gdybym teraz usłyszała i zobaczyła „Molly’s Chambers” pomyślałabym, że Kings of Leon są z Australii. Jest coś tak nieskomplikowanego, bezpośredniego i tak na wskroś rockowego, że myśli same biegną ku spadkobiercom AC/DC (oczywiście w wersji soft). Muzyczne ziemniaki i kotlet. Żadnej surówki, kiełków czy eko-smakołyków, co najwyżej przepite piwem. Prosta, treściwa dźwiękowa strawa.

Na etapie debiutu nie byłam fanką Kings of Leon i czule mówiłam o nich „oborniki” (ze niby brzmią jakby grali w oborze). Z perspektywy czasu nieco łagodniej spoglądam na album „Youth & Young Manhood”.

Tytuł piosenki zaczerpnięto z tekstu klasyka Thin Lizzy, „Whiskey in the Jar”. Numer ma także alternatywną, wolniejszą wersję wdzięcznie przemianowaną na „Molly’s Hangover”.

Utwór został wykorzystany w telewizyjnej reklamie samochodu Volkswagen Jetta.

„Supersoaker”

Po „Because of The Times”, „Mechanical Bull” to mój drugi ulubiony krążek Kings of Leon. Panowie porzucili ugrzecznione, wygładzone brzmienie dla – bez urazy – gospodyń domowych i wrócili do nashville’owych korzeni i bardziej męskiego audytorium. „Supersoaker” to przykład sprytnego połączenia brudniejszego, bardziej szczerego grania oraz niewątpliwego drygu do pisania zgrabnych, chwytliwych piosnek. Przede wszystkim Caleb Followill śpiewa tu tak z serca jak Bruce Springsteen.

„Comeback Story”

Ten numer też pachnie Springsteenem, czyli pachnie dobrze. To naprawdę ładna piosenka, z urokliwą aranżacją, w kolorze słońca zachodzącego na pustyni.

Kings of Leon zagrają na Orange Warsaw Festival 13 czerwca, czyli już w najbliższy piątek. Grupa braci Followillów pojawi się na Orange Stage o 23.25.


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze