Pod względem wysokości Lackowa znajduje się w połowie stawki Korony Gór Polski. Pod względem trudności, na pewno łapie się na podium.
Lackowa, najwyższy szczyt Beskidu Niskiego to jedna z bardziej zdradliwych polskich gór, z trudnością podejścia porównywalną do Tatr. Stracić życie na Lackowej byłoby trudno, ale już złamać nogę naprawdę dość łatwo. Niżej podpisany wywinął podczas zejścia z góry niezłego orła. Lackowa to góra samotna, pięknie widoczna z pobliskich wsi Beskidu Niskiego, ale z daleka nie wygląda groźnie. Przy bliskim poznaniu okazuje się dość krnąbrna za sprawą bardzo stromego podejścia. Mniej więcej na 300 metrach trzeba wyjść w górę 250 metrów.
Trasę zaczęliśmy z Sarą i Bazylą na końcu wsi Izby. Chwilę trzeba podejść drogą do Przełęczy Beskid, gdzie skręcamy w prawo na czerwony szlak. Dodatkowymi punktami orientacyjnymi są słupki graniczne ze Słowacją ponieważ szlak, podobnie jak granica, idzie grzbietem aż do samego szczytu. Początkowo trasa jest malownicza i dość łagodna. Mniej więcej po półgodzinnym marszu zaczynają się jednak schody. Z daleka góra wygląda jak ściana nie do zdobycia. Na szczęście z bliska nie jest tak źle, poza tym trudy wspinaczki można urozmaicić sobie sesją zdjęciową z przebiśniegami (jeśli akurat pojawicie się na górze w połowie marca, co jest o tyle sensowne, że na Lackowej rosną drzewa liściaste, więc w połowie marca widoki są znacznie lepsze, niż wtedy gdy na drzewach są już liście).
Na szczęście na stromym zboczu Lackowej, która należy do Korony Gór Polski w połowie marca nie było już śniegu, za to gdy wyszliśmy na wypłaszczenie przed szczytem pojawiła się jeszcze półmetrowa warstwa śniegu, ale na płaskim terenie była raczej atrakcją niż zagrożeniem. Niestety szczyt góry nie jest specjalnie atrakcyjny. Mieliśmy usiąść na górze i zjeść przygotowane pyszne kanapki, ale zrezygnowaliśmy ze względu na porwisty wiatr i brak jakiegokolwiek miejsca, gdzie można biesiadować.
Jak to w górach bywa, zejście po stromym zboczu jest trudniejsze niż wejście. Tak też było i tym razem, a autor tego tekstu wyrżnął pięknego orła, który na szczęście zakończył się tylko bólem tyłka i brudnymi spodniami.
Jak to w górach bywa, zejście po stromym zboczu jest trudniejsze niż wejście. Tak też było i tym razem, a autor tego tekstu wyrżnął pięknego orła, który na szczęście zakończył się tylko bólem tyłka i brudnymi spodniami. Był to jednak niewielki koszt tej trzygodzinnej (w te i we wte) urokliwej wyprawy.
Gdy wybierzecie się na Lackową by dopisać ją do kolekcji szczytów z Korony Gór Polski pamiętajcie, że jesteście w Beskidzie Niskim, krainie niegdyś należącej w dużej mierze do Łemków. Przed wojną w Beskidzie Niskim mieszkało nawet ponad 100 tysięcy Łemków. W wyniku kilku akcji przesiedleńczych w trakcie i po II wojnie światowej ludność łemkowska została prawie całkowicie wysiedlona. Mimo powrotów po 1956 roku, a później także po 1989 roku dziś populacja Łemków w Polsce szacowana jest na 10 tysięcy z czego tylko mniejsze część mieszka w Beskidzie Niskim.
Gdy jedzie się przez Beskid Niski ślady obecności Łemków widać na każdym kroku, ale oczywiście budynki sakralne stanowią najpiękniejszą pozostałość po tej rusińskiej mniejszości. Na zdjęciach widać jedną z najpiękniejszych jeśli chodzi o proporcje cerkiew św. Paraskewy w Kwiatoniu (to ta z jasnego drewna, bo
niedawno była odnawiana) oraz cerkiew św. Michała Archanioła w Brunarach. Obie zostały w 2013 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco.
W ramach akcji Szlaki Górskie Bez Śmieci tym razem nie zebrałem śmieci, bo… żadnych na szlaku na Lackową nie było. Także z tego powodu Beskid Niski jest zdecydowanie godny polecenia.