Od Sasa do lasa, do tańca i do różańca, krótko mówiąc, po poniższym zestawieniu nie spodziewajcie się wspólnego mianownika. Mamy tu hip-hop, soul, rock. Młode dziewczęta i dziewczęta nieco starsze. Gwiazdy i wykonawców ciut mniej znanych (przynajmniej na razie). Te piosenki dzieli niemal wszystko, łączą dwie rzeczy – są stosunkowo nowe i naprawdę nam się podobają. Wiemy, że trudno z internetowego bezkresu wyłowić co ciekawsze propozycje, dlatego będziemy Wam co jakiś czas pomagać i przesiewać świeżynki w poszukiwaniu co najlepszych piosenek.
Na SoundCloudzie utwór pojawił się w listopadzie 2013 roku, ale do mnie trafił z pewnym poślizgiem, kiedy znalazł się na playliście radiowej Trójki (i innych, ostatnio słyszałam numer w pewnym popularnym odzieżowym sklepie). Piosenka od razu ujmuje swym urokiem, zmysłowością, przyjemną soulową miękkością i aksamitnym dotykiem. Utwór, który bardzo szybko wpada w ucho, zachwyca jeszcze bardziej, kiedy się okazuje, że to efekt współpracy członka formacji Yello, Borisa Blanka. I wokalistki Malii.
Ariana Grande – „Problem” feat. Iggy Azalea
Ariana Grande wyje i wchodzi na wysokie, „psie” rejestry, które uwielbia Mariah. Ale zupełnie przestaje to przeszkadzać, gdy w tej piosence włączają się bit i imprezowe, wyluzowane dęciaki, których mogą pozazdrościć Macklemore & Ryan Lewis. Poziom podnosi Azalea, której rapu słucha się wyjątkowo dobrze. Jeśli, Grande będzie dalej nagrywać takie piosenki, Rihanna może się czuć zagrożona.
Garbage – „Girls Talk” feat. Brody Dalle
Pozostajemy przy śpiewających paniach acz stylistykę mocno zmieniamy. „Girls Talk” nie jest najlepszą piosenką Garbage, ale jedyną, jaką usłyszeliśmy w ostatnim czasie, a każda piosenka tego zespołu warta jest uwagi. Poza tym, to, że nie jest to najlepsza piosenka, nie znaczy, że nie jest dobra. Drapieżna dzięki Shirley Manson, zmysłowa za sprawą Dalle, wściekła i tak pięknie rockowa, gdy śpiewają obydwie. No i panie wyglądają apetycznie.
Usher – „Good Kisser”
Usher mógłby sobie darować świecenie torsem, kiedy gra na bębnach, ale gra bardzo fajnie (podobno to szalenie umuzykalniony artysta, więc wierzę, że to naprawdę on wymachuje pałeczkami). Refren nie jest szczególny, takie tam popowo-soulowe, pościelowe „masełko” (wiecie, o co chodzi), ale zwrotki z tym basem i równie prostym, co fajnym perkusyjnym motywem są kapitalne.
Lana Del Rey – „West Coast”
Nadal nie do końca wierze Lanie. Dla mnie to bardziej bizneswoman ze sztabem specjalistów niż artystka. Imponuje mi jednak jej konsekwencja i stylistyczna spójność. Jak pokazuje poza tym nowy singel, „West Coast”, Del Ray potrafi być nieco bardziej „szorstka”, „chropowata”, gitarowa, mniej hollywoodzka. Zapewne niemała w tym zasługa Dana Auerbacha z The Black Keys, który wyprodukował nie tylko „West Coast”, ale i całą drugą płytę gwiazdy, „Ultraviolence”.
The Kooks – „Hold On”
Fanką The Kooks nie byłam i pewnie już nie będę, ale w „Hold On” dzieje się tak dużo wspaniałych rzeczy, że nie sposób na tę piosenkę nie zwrócić uwagi. Motyw jak „Rock the Casbah” The Clash, południowoamerykańskie rytmy, pełne uroku smyki, milusia gitara, luźny, funkujący bas, którego nie powstydziłby się Flea, wesołe tamburyno. Jeden wielki, muzyczny karnawał i dużo pozytywnej energii. Brawo panowie, może nawet się skuszę, by was sprawdzić na Orange Warsaw Festival.