Drodzy fani Metalliki, Muszę wyrazić swe wielkie zdziwienie i rozczarowanie listą utworów, którą wygenerowaliście swymi głosami.
Metallica dała wam szansę wybrać piosenki na koncert, który odbędzie się 11 lipca w Warszawie, a Wy kompletnie ją zaprzepaściliście. Była okazja, by usłyszeć na żywo rarytasy, by zmusić Amerykanów do ciągłego napier***ania (choć Lars mógłby tego nie przeżyć). Mogło być inaczej, nie twierdzę, że lepiej, ale inaczej. Tymczasem dostaniemy tendencyjny, przewidywalny set. A skoro taka wola ludu, oto 10 najlepszych piosenek Metalliki (według fanów głosujących na Metallicabyrequest.com). Na pocieszenie, polska setlista drastycznie nie odstaje od pozostałych.
„Master of Puppets” (65%, 7,404 głosów)
Nie będę się sprzeczać ani narażać. „Master of Puppets” to absolutna klasyka zarówno Metalliki jak i gatunku. Metal podniesiony do wyższego, artystycznego poziomu. Coś więcej niż thrashowe naparzanie. Kompozycyjnie to… mistrzostwo. Wspaniale zbudowana, zawierająca kilka ciekawych zwrotów akcji, pełna zaskoczeń piosenka. Przy czym mocna, bezpośrednia, konkretna.
„One” (59%, 6,677)
„One” niezmiennie przypomina mi, jak bardzo różnił się rynek muzyczny w latach 90. od tego, co mamy teraz. Proszę wyobrazić sobie, że do tej właśnie piosenki powstał pierwszy teledysk Metalliki. Metalliki, która działała już 7 lat i dla której „…And Justice for All” było czwartą płytą w dorobku. Na utwór promujący wybrano trwające ponad 7 minut „One”, a w klipie wykorzystano fragmenty filmu „Johnny poszedł na wojnę” z 1971 roku.
Z perspektywy czasu, trochę bym skróciła ten numer, szczególnie w finale, ale poza tym, nie sposób się czepiać.
„Enter Sandman” (56%, 6,308)
A mówcie sobie co chcecie. Że „Czarnym albumem” się sprzedali czy że stali się metalowym boysbandem, ale „Enter Sandman” to wyśmienity numer. OK, może bardziej rockowy niż metalowy, megaprzebojowy (co akurat uważam za atut), z kosmiczną jak na tamte czasy produkcją, eksponującą najdrobniejsze detale. Lubię też wszystkie „łooułoo”, „yeaaah” i inne, które Hetfield z siebie wydaje. Poza tym, która inna kapela nauczyła rzesze długowłosych metalowców słów modlitwy?
Zresztą, singel rozszedł się w USA w imponującym nakładzie przekraczającym milion egzemplarzy, a jak wiemy milion fanów nie może się mylić.
„Fade to Black” (51%, 5,740)
Pierwsza power ballada Metalliki i moim skromnym zdaniem najlepsza. Pozbawiona choćby grama ckliwości czy muzycznego rozmemłania. Akustyczne fragmenty brzmią szlachetnie i dostojnie, a te nieakustyczne naprawdę mają power. Całość uzupełnia mroczny, złowieszczy klimat.
„Nothing Else Matters” (47%, 5,333)
Kurde, wiele rzeczy rozumiem, ale czemu ktokolwiek chce raz jeszcze usłyszeć „Nothing Else Matters”, przekracza granice mojej wyobraźni. Zgoda. Niektórzy, w odróżnieniu ode mnie, lubią ballady, zapalniczki/świecące telefony na stadionie robią wrażenie, można się przytulić do dziewczyny/chłopaka, łatwo się to śpiewa. Ale jakim cudem Wam się ten kawałek nie znudził?! Choć unikam go jak ognia, słyszałam go co najmniej sryliard razy. Nie przeczę, rasowa, klasyczna power ballada. Wpada w ucho, ma klimat, może porwać w mocniejszych momentach, ale nie przesadzajmy. Cud świata to to nie jest. Takie tam granie do kołysania z supermodnymi w latach 90. smykami, za które odpowiadał supermodny wówczas Michael Kamen (ten sam, który przygotował orkiestracje do koncertowego „Dream On” Aerosmith i pracował przy soundtrackach do „Zabójczej broni” czy „Szklanej pułapki”).
James Hetfield miał napisać piosenkę podczas rozmowy telefonicznej z dziewczyną. Napisał ją dla siebie, ale Lars usłyszał i uznał, że będzie świetna na album (dzięki, Lars!).
Klip, wydaje się normalny, wręcz nudny. Ot, kolesie na backstage’u, w sali prób itd. MTV dopatrzyło się jednak… nagości, dlatego przed 22.00 już nie uświadczycie na kanale tego teledysku. Nie, nie chodzi o tors Ulricha, lecz plakaty z gołymi babami i rozkładówki z „Playboya”!
„The Unforgiven” (46%, 5,204)
Nie chce mi się o tej piosence pisać, bo ona mnie najzwyczajniej męczy. Każda jej część. Niby wiem, skąd jej popularność. Ciekawa kompozycja – power w zwrotkach, delikatny refren, intrygujący klip, bardzo mocne brzmienie, a zarazem bardzo spokojna linia melodyczna, ale nigdy, nawet przez chwilę nie byłam w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu względem „The Unforgiven”.
„Orion” (46%, 5,189)
Tu, moi drodzy, pełna zgoda. Nie dość, że Metallica wyjątkowo rzadko gra ten numer (wg danych z marca 2014 roku, zespół wykonał kompozycję na żywo tylko 56 razy – dla porównania „Master of Puppets” 1447), to jest to jedna z najbardziej wyczesanych kompozycji kapeli. Swego czasu krążyła anegdota, o tam jak podczas któregoś z dawnych koncertów (bodaj w Chorzowie w 1991), tłum domagał się wykonania tego instrumentalnego cacka. Skandował jednak „O-RION”, czego muzycy nie rozumieli, gdyż tytuł wymawia się [O-ra-jen].
W każdym razie mamy do czynienia z 8 minutami i 28 sekundami metalowego piękna. Czystego, niezmąconego, epickiego. Pełnego dramaturgii, artyzmu, wielowątkowego muzycznego dzieła.
„Seek and Destroy” (46%, 5,181)
Zadziwiające, że w kraju, w którym każdy metalowiec zna hasło „Metallica skończyła się na ‚Kill ’em All”, w top 10 piosenek formacji, znalazł się tylko jeden, najbardziej oczywisty numer z niedoścignionego ponoć debiutu kapeli. Osobiście nie mam nic przeciwko, „Seek and Destroy” genialnie sprawdza się na żywo i zawiera jeden z najlepszych riffów w historii (o innych pisałam przy okazji Najlepszych piosenek Black Sabbath). Zachwyca prostota tego numeru i młodzieńczy gniew. Za inspirację posłużył utwór „Dead Reckoning” Diamond Head.
„For Whom the Bell Tolls” (43%, 4,867)
Kolejny wybór, względem którego się absolutnie zgadzam. 1) Dzwony w rockowych/metalowych numerach rządzą; 2) genialny kawałek do interakcji z tłumem (zarówno jeśli chodzi o klaskanie, jak i darcie gęby, a nawet synchroniczny headbanging; 3) Fantastyczny, majestatyczny, spowity sabbathowskim mrokiem, potężny, grzmiący utwór. Oczywiście w wersji studyjnej, bądź koncertowej, nie symfonicznej. Wykonanie na „S&M” to jedno z największych rozczarowań w historii Metalliki. Ten numer, wzbogacony o orkiestrowe instrumentarium i szatańskie kotły, powinien miażdżyć, tymczasem dostaliśmy jakieś hollywoodzkie plumkanie z szybującymi smykami.
„Whiskey in the Jar” (43%, 4,852)
Metallica zrobiła z klasykiem Thin Lizzy, coś, co udaje się niewielu – zmieniła w swoją piosenkę. Cover wyszedł im tak dobrze, że na stałe wpisał się w repertuar kwartetu (czego dowodem to zestawienie). Fakt, nieźle sobie z tym poradzili – z szacunkiem do oryginału, ale dodając swoje brzmienie.