Coma i Piotr Rogucki: 8 najlepszych piosenek

Coma fot. Mystic Production||NajlepszePiosenki.pl


Wola istnienia

grupy Coma jest megasuperzajebistym kawałkiem. Z jednego, prostego powodu - mamy tu dwie dekady muzyki popularnej (rozrywkowej) w niespełna 6 minut.

„System” (wersja z płyty „Symfonicznie”)

Będę się upierać, że Coma nagrała jedną z najlepszych symfonicznych płyt w historii, a zdania tego będę bronić całkiem pokaźną piersią. Nie dość, że ekspresyjna muzyka kapeli idealnie nadaje się do orkiestrowego rozbuchania, to jeszcze klasyczny składnik dodał kompozycjom siły i mocy (czego nie można powiedzieć chociażby o „S&M” Metalliki). Najlepszym przykładem jest tu „System”, który podbity wkurzonymi smykami i szalonymi dęciakami najzwyczajniej rozwala… system. Potężne, majestatyczne puzony, fagoty, trąbki i waltornie w finale to po prostu miazga i wzór dla każdego, kto chce swoją muzykę „przefiltrować” przez filharmoników.

„Spadam”

Nie powiem, żebym od pierwszego usłyszenia pokochała „Spadam”. Wręcz przeciwnie. Gardłowa maniera Piotra Roguckiego, przesadne frazowanie raczej mnie irytowały niż zachwycały, poza tym nigdy nie przepadałam za balladami. Z czasem jednak przekonałam się do tego utworu. Szczególnie samej kompozycji, której trudno nie docenić – bardzo dobrze zbudowana, ze świetnie wzrastającym napięciem i naprawdę potężnym ładunkiem emocjonalnym.

 

 


 

 

„Angela”

To chyba moja ulubiona piosenka Comy (wśród 8 najlepszych piosenek) nie tylko z „Czerwonego albumu”, ale w ogóle. Wściekło-gorzka, z kapitalnym luźnym, klangującym, skradającym się basem oraz chłoszczącymi bezlitośnie gitarami. Numer z kategorii „dostajesz po ryju i bardzo Ci się to podoba”. Zbudowana na metalowych fundamentach, klasycznie wyprodukowana i z mocnym, poruszającym tekstem.


„Skaczemy”

Taki numer w swoim repertuarze powinien mieć każdy rockowy zespół. Od pierwszych taktów człowiek ma ochotę włożyć ulubione trampki, łyknąć browara, skrzyknąć znajomych i popędzić na koncert Comy, a tam zrzucić z dwa kilogramy w szalonym tańcu. Tytuł zresztą mówi sam za siebie. Nie sposób ustać w miejscu. Czysta energia zaklęta w trzech minutach. Do góry, do góry!

„Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców”

Walczykowy, wirujący rytm zawsze mnie porywa (pewnie efekt uboczny bezkrytycznej miłości do Deftones), stąd nie mogłam obojętnie przejść obok tej piosenki. Wolno-szybko, szybko-wolno i karuzela się kręci, się kręci. Takie proste, a działa bezbłędnie. Druga rzecz, do której mam słabość to bas, a tu burczy on naprawdę pysznie.

„Tonacja”

Utwory typu „Tonacja” wydają najtrudniejsze do polubienia. Ani to ballada, ani petarda. Nic nie grzmi, ale kojąco i lirycznie też nie jest. Piąstek nie będziemy zaciskać ani kopać śmietników na osiedlu, ale do tańca-przytulańca nawet dla pary w glanach to się też nie nadaje. Ot, średnie tempo, średniego kalibru aranżacja z może nieco mocniejszym przejściem (i miauczącą gitarą a la Tom Morello). Takie trochę nie wiadomo co. Tym bardziej wrzucam tę kompozycję do 8 najlepszych piosenek Comy, bo dowodzi jak dobrymi kompozytorami są członkowie grupy. No i słowa „a dziewczyny piękne i młode oraz zawsze można je zaprosić na sok” wywołuje na mej twarzy lubieżny uśmiech.

„FTMO”

Polskie zespoły śpiewające po angielsku to rzadko jest fun. Comy też to dotyczy, stąd średnie przyjęcie krążków „Excess” i „Don’t Set Your Dogs On Me”. „FTMO” moim zdaniem się jednak broni, mimo akcentu Piotra Roguckiego. Znów trudne, średnie tempo, piosenka z soundtracku do „Skrzydlatych świń” podszyta jest jednak przyjemną melancholią i smakuje tak fajnie słodko-gorzko. Niby nic specjalnego, nic szczególnie wyróżniającego się, wręcz kompromisowo, grzecznie wyprodukowanego, ale wślizguje się niepostrzeżenie w mózg i zostaje nawet kiedy I feel the music’s over.

 

 

  

 

 

 

 

„Wola istnienia”

„Wola istnienia” jest megasuperzajebistym kawałkiem. Z jednego, prostego powodu – mamy tu dwie dekady muzyki popularnej (rozrywkowej) w niespełna 6 minut. Zarówno tej elektronicznej, jak i gitarowej. Szybki przegląd przez lata 90. i początek XXI wieku. Doprawdy niewiarygodne jak dużo muzycznie się w tym utworze dzieje, a co najlepsze wszystko trzyma się kupy. Chyba tylko Coma potrafi przejść od plumkającej elektroniki do solidnego metalowego łojenia. Za każdym razem zadziwia mnie jak poszczególne „fazy” tego nagrania się łączą, przenikają i spajają w logiczną całość. Szacun.


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze