Jedni potrafią kopać piłkę, inni rysować, a Sia ma talent do pisania piosenek.
Nie jakichś tam zwykłych utworów, ale megahiciorów. Wielu żyje pewnie w błogiej nieświadomości, ale to właśnie urodzona w australijskiej Adelaidzie Sia Kate Isobelle Furler dała światu takie superprzeboje jak „Diamonds” Rihanny czy „Titanium” Davida Guetty. To ona jest współautorkom piosenek, które śpiewają Christina Aguilera, Eminem, Jennifer Lopez, Shakira, Beyoncé, Kylie Minogue, Katy Perry, Britney Spears.
– Sia zrobiła na mnie niesamowite wrażenie – mówił o „Titanium” francuski producent i DJ, David Guetta. – Na tej płycie znajdują się wielkie nazwiska, a ona jest mniej znana, bardziej indie, więc piosenka z jej udziałem wyróżnia się na tle innych.
38-letnia dziś Sia nie jest jednak tylko bohaterką drugiego planu, ale i wokalistką, której kariera ma dość krętą drogę.
Pochodzi z muzycznej rodziny – ojciec, Phil B. Colson grywał w różnych zespołach, a mama Loene Furler była wokalistką i autorką piosenek. Razem udzielali się w zespole rockabilly, The Soda Jerx. Sia była więc skazana na show-biznes. Zaczynała ambitnie, jako nastolatka udzielała się w acid- i funk-jazzowych zespołach. Następnie przerzuciła się na trip-hop i zadebiutowała solo krążkiem „OnlySee” (1997). Później związała się z Jamiroquai, nie przerywając jednak własnej przygody z muzyką, czego efektem nasączona R&B i jazzem płyta „Healing Is Difficult” (2002). Kolejny longplay Australijki, „Colour the Small One” (2004) przyniósł porównania do Dido czy Sarah McLachlan. I znów podążyła zaskakującą drogą. Stała się bowiem głosem Zero 7, nagrywając z elektronicznym duetem trzy pierwsze płyty i takie utwory jak „Destiny”, „Distractions” czy „Somersault”.
W 2008 roku Sia wydała czwartą solową płytę, utrzymaną w alternatywno-popowej stylistyce „Some People Have Real Problems”. Przełomem okazało się kolejne dzieło „We Are Born”, gdzie Sia zaprezentowała taneczne, bardziej klubowe oblicze. Wtedy też coraz częściej pisała dla innych. Jak przekonuje, napisanie „Diamonds” zajęło jej… 14 minut.
„1000 Forms of Fear” to szóste dzieło artystki, które od razu trafiło na listy sprzedaży we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy w USA. Wydawnictwo promował kawałek „Chandelier”, którego napisanie i nagranie zajęło jej „aż” godzinę. – Z cztery minuty na akordy, 12-15 minut na tekst, potem z 10-15 minut na dogranie wokali – przekonuje wokalistka.
W wywiadach Sia mówi, że nie chce być sławna. Ogranicza swój udział w promocji albumu (lub korzysta z pomocy innych, już sławnych jak Leny Dunham, twórczyni serialu „Dziewczyny” – zobacz poniżej), muzyka, którą tworzy ma znamiona największych hitów.
RECENZJA Sia – „1000 Forms of Fear”
Sia ewidentnie chce być tak wielka jak artyści, którym pomogła stać się wielkimi. Ma ku temu wszelkie atuty, ale odrobinę przeszarżowała.
Lubię bigos, nawet bardzo. Kapitalna potrawa, gdzie miesza się wiele smaków, składników, kulinarnych faktur i aromatów. Solidne, treściwe danie. Niby pospolita rzecz, ale wymagająca pracy i niemałego wyczucia. Problem z bigosem jest jednak taki, że za dużo i za często jeść się go nie da. Podobnie jest z nową płytą Furler. W całości to rzecz ciężkostrawna. Nie dlatego, że zła, niesmaczna, ale tak sycąca, że po kilku utworach można mieć dość.
„1000 Forms of Fear” to przebogaty pop. Wariacja barokowa, a nawet rokokowa. Zrealizowany z hollywoodzkim rozmachem, mieszający i łączący rozmaite podgatunki i style – do elektroniki po indie. Słychać tu elementy znane z twórczości Beyoncé, Rihanny, Emeli Sandé, Katy Perry, słowem największych współczesnych gwiazd. Australijka lubi dramatyzm, pewne dziewczęco-kobiece udręczenie, chętnie też zatraca się w epickich aranżach. Wszystko to sprawia, że numery z szóstej płyty wokalistki to dźwiękowe sztandary, dumnie powiewające na wietrze, nierzadko z fajerwerkami w tle. Każdy utwór wydaje się wielki, ważny, przepełniony emocjami. W małych dawkach jest to znakomite, wręcz pyszne, ale nie jako solidna, blisko godzinna porcja.
Sia ma dobry głos, ciekawą, lekko chropowatą barwę i potrafi się wczuć. Jak mało kto w branży ma ponadto dryg do pisania melodii, potrafi tworzyć coś co można nazwać klasycznym refrenem i doskonale wie, jak połączyć nuty, by piosenki słuchało się dobrze. „1000 Forms of Fear” to zestaw mocnych, popowych utworów, profesjonalnie zrealizowanych, uszytych na miarę gwiazd. Lepiej jednak słuchać tych piosenek pojedynczo, wyłapywać w radiu, wplatać w składanki, niż próbować przyjąć wszystkie 12 kawałków na raz.
Premiera w Polsce: 8 lipca 2014
Wydawca: Sony Music
Najlepsze piosenki:
'Eye of the Needle', 'Free the Animal', 'Elastic Heart'