Taylor Swift wie, co zrobić by było o niej głośno. Większość dziennikarzy, krytyków, entuzjastów muzyki mijający weekend spędziła z jej nowym albumem „folklore”. Nie można było inaczej, bo nie dość, że Amerykanka znienacka wydała płytę, to jeszcze taką, która miała otworzyć jej drzwi do świata alternatywny. Cóż, prawie się udało.
Włożyłam w te piosenki wszystkie moje nastroje, marzenia, niepokoje i refleksje. W czasie pandemii moja wyobraźnia szalała, pisałam nie tylko swoje historie ale też zupełnie nieznanych mi ludzi, z ich perspektywy wczuwając się w życie. Mam nadzieję, że zrobiłam to tak dobrze, jak na to zasłużyły.
Taylor Swift
Taylor Swift prawie Artystką
Przede wszystkim brawa za ambicje, śmiałość i jednak chęć rozwoju. Z gwiazdki pop country, przez popową supergwiazdę Tylor miała stać się artystką (czy jak to lubią pisać PR-owcy i influencerzy Artystką). Już sam tytuł „folklore” i czarno-biała, klimatyczna okładka (z której szybko zrobiono metalowy mem) kazały nam wierzyć, że Swift przeszła drastyczną transformację. Gdyby tego było mało, jednocześnie dowiedzieliśmy się, że w realizacji albumu udział brali Aaron Dessner (tak, ten z The National), Jack Antonoff (owszem, koleś z Bleachers i .fun) i Justin Vernon (a jakże, lepiej znany jako Bon Iver). Nie mogło, po prostu nie mogło więc być inaczej.
REDAKCJA POLECA: Taylor Swift: 7 najlepszych piosenek
Jak to nie zachwyca, kiedy zachwyca
„folklore” musiało być arcydziełem, płytą zmieniającą historię (albo chociaż 2020 rok), swoistym „Kid A” Taylor Swfit. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że tak właśnie będzie. Dobra sensacja nie jest zła, a poza tym, miłych niespodzianek w tym przeklętym roku coś mało. Tymczasem nic! Czy w zasadzie jak u Gombrowicza. Jak to nie zachwyca, kiedy zachwyca. Po pierwszym przesłuchaniu myślałam, że może coś mi umknęło. Przy drugim zaczęłam przeczuwać, że to jednak nie poziom Radiohead (ani The National). A po następnych kolejnych miałam pewność – wiele hałasu o nic.
Taylor Swift wciąż pięknym łabędziem
Proszę mnie nie zrozumieć źle. „floklore” to naprawdę dobra, a przede wszystkim ładna płyta. Wypełniona melancholią, stonowana, spójna, dopracowana, wypełniona niebanalnymi dźwiękowymi smaczkami, utkana delikatnościami. Dojrzalsza, ukazującą nieznane dotąd oblicze Taylor Swift, ale żadne to arcydzieło. Żadna wolta, obrót o 180 stopni czy też transformacja z łabędzia w brzydkie kaczątko. Muzycznie wyraźnie słychać wpływy Dessnera, problem w tym, że Taylor nadal brzmi popowo. Jej przyjemny, ciepły głos nie gryzie się z tymi alternatywnymi pomysłami. Niemniej nie sprawia też, że utwory nabierają głębi, nieuchwytnej szlachetności czy nieoczekiwanej szorstkości. Śpiew Taylor ani nie wydobywa z piosenek magii, ani nie zmienia ich w rzadkiej urody klejnoty. Innymi słowy, nowej Taylor Swift bliżej jednak do Lany Del Rey niż do Sufjana Stevensa. Obawiam się, że ambicje i plany były z goła inne.
REDAKACJA POLECA: 13 najlepszych piosenek z serialu HBO „Dziewczyny”
Eksperymenty, poezja i dużo przesady
To drugi problem z „folklore”. Płyta ukazała się w nocy, a już rano można było czytać o poezji, arcydziele, eksperymentach, artystycznych talentach, współczesnym folku, poważnej songwriterce. Same achy i ochy, piania oraz peany. A to jednak trochę nie tak. Bo, że coś jest niebanalne niekoniecznie od razu jest eksperymentalne. Dojrzalsze, lepsze teksty to jeszcze nie Bob Dylan. A że album różni się od wcześniejszych dokonań wokalistki, nie od razu zmienił ją w wielką, poważną artystkę. I mimo wszystko, sam fakt zaangażowania tak uznanych muzyków jak Dessner i Vernon nie od razu musi gwarantować maksymalną ocenę. Tylko posłuchajcie skądinąd ślicznego „august”. Naprawdę, nazywanie tej wdzięcznej, pełnej ślicznych harmonii, szybującej piosenki (trochę w stylu Haim) alternatywą czy – o zgrozo – alternatywnym rockiem to jednak duża przesada.
„folklore” to nie „Kid A” czy „Achtung Baby”
Taylor Swift pokazała, iż jest muzycznym kameleonem, że dobrze radzi sobie w mniej krzykliwych aranżacjach, że nie boi się (po raz kolejny) zmieniać muzycznego kierunku. Ma 30 lat, pandemia na pewno skłoniła ją do rozmaitych rozmyślań, więc postawiła na inne środki wyrazu. Tylko tyle. I tym razem nie ma „aż tyle”. Krok na przód, dobry pomysł, solidne wykonanie, ale proszę mi wierzyć, „folklore” nie będzie wymieniane jednym tchem z „Kid A” czy „Achtung Baby”.
Bajeczny duet z Bon Iverem
Jest jednak wielce prawdopodobne, że w tym roku nie usłyszymy piękniejszego duetu niż „exile” Taylor Swift i Bon Ivera. Pomimo bowiem pewnych zastrzeżeń do całego albumu, na „folklore” nie brakuje tu perełek, a najwspanialszą z nich jest fortepianowa ballada, w której świetlisty głos Taylor cudownie kontrastuje z matowym wokalem Justina.