Ostatni dzień Open’era niby cieszy, ale gdzieś z tyłu głowy czai się złowroga myśl: „jutro wracasz do domu”. Wszyscy są już wykończeni, niedomyci, odwodnieni, ale ostatkami sił zdzierają gardła przy najlepszych piosenkach.
Sobota pod Open’er Stage rozpoczęła się smętnie i melancholijnie. Jedynym usprawiedliwieniem apatii The Horrors była wczesna pora i promienie słońca szkodzące tym mrocznym istotom. Chłodni, eleganccy i odlegli wyglądali raczej jak zjawy niż burtonowskie kukiełki. Setlistę zdominowały przestrzenne, rozbudowane kompozycje z dwóch ostatnich krążków.
Jednak najbardziej żywiołowo (to słowo doprawdy nie pasuje do wczorajszego koncertu) przyjęto stare numery „Who Can Say” i „Mirror’s Image”. Faris Badwan podkradł kwiatową wiązankę headlinerom i rozrzucił ją na publiczność. Gitarzyście Joshui Haywardowi zajęło jakieś dziesięć utworów, by obudzić się i pokazać, co potrafi. Gdyby nie fakt, że na widok The Horrors budzi się we mnie wewnętrzna psychofanka, to po prostu bym tam usnęła.
Najlepsza piosenka The Horrors: „Mirror’s Image”
Nic dziwnego, że frekwencja dopisała pod Tent Stage. Przyznaję, że na koncert Artura Rojka dotarłam dopiero w połowie, gdy ze sceny popłynęły krystaliczne dźwięki singla „Syreny”. Przed namiotem tłum był równie liczny jak wewnątrz. Z największym entuzjazmem przyjęto oczywiście „Beksę”. Rojkowi na scenie towarzyszyły dwa chórki – dziarskich emerytek i rezolutnych przedszkolaczków. W powietrzu unosiło się srebrne konfetti z wyrytą literką R, a widzowie gremialnie odśpiewali największy od lat hit szefa OFF Festival. Bez wątpienia był to najważniejszy koncert polskiego artysty podczas tegorocznej edycji Open’era.
Najlepsza piosenka Artura Rojka: „Beksa”
Widzowie śledzący koncert Faith No More mogli odczuć rozdwojenie jaźni. Oczy widziały scenę skąpaną światłem i bukietami polnych kwiatów oraz ubranych na biało starszych panów. Słuch sugerował co innego – przeraźliwy huk, kakofonia dźwięków i drapieżne teksty. Mike Patton już w pierwszym utworze „The Real Thing” rozsadził scenę. To nie Pearl Jam dał najgłośniejszy i najbardziej niepokorny koncert Open’era. Faith No More nie mieli litości dla uśpionych przez Badwana i spółkę festiwalowiczów. Klasyczne hity – „Ashes to Ashes” czy „Midlife Crisis” – przeplatali z wyczekiwanym, premierowym materiałem. A najwierniejsi fani czekają już piętnaście lat (sic!). Najwyraźniej ten czas dobiega końca.
Najlepsza piosenka Faith No More: „The Real Thing”
Tymczasem pod sceną namiotową dominowały całkowicie przeciwstawne doznania. W lekkim mroku subtelny koncert zagrało brytyjskie trio Daughter. Delikatna Elena Tonra hipnotyzowała magicznym wokalem. Kolejne ballady z debiutanckiego longplaya „If You Leave” koiły zmysły. W oczach wokalistki pojawiły się łzy, gdy słuchacze wspólnie odśpiewali uwielbiany utwór „Youth”. W bezpretensjonalny sposób zespół pokazał, że najcichsze dźwięki wyzwalają najpotężniejsze emocje.
Najlepsza piosenka Daughter: „Smother”
Koncerty Daughter i Faith No More skończyły się niemal równocześnie, więc wielotysięczny tłum spotkał się w połowie drogi pod Here&Now Stage. Tam euforyczne show dawała brytyjska formacja Bastille. Obok Imagine Dragons to najpopularniejsza młoda kapela grająca lekki pop-rock. Nastolatki pod sceną koczowały godzinami, więc spodziewałam się płaczu, pisków i wybuchów histerii. Jednak grupa zagrała naprawdę przyzwoicie, najpopularniejsze przeboje („Pompei”, „Laura Palmer”) porwały do tańca także miłośników alternatywy. Uroczym momentem było wspólne odśpiewanie „Sto lat” dla perkusisty Chrisa Wooda, który tej nocy obchodził urodziny.
Najlepsza piosenka Bastille: „Things We Lost In The Fire”
Przywilej ostatniego koncertu na Open’er Stage otrzymała francuska grupa Phoenix, po raz pierwszy występująca w Polsce. Tytani tanecznych brzmień rozpoczęli żywiołowo od singla „Entertainment” z ostatniego krążka „Bankrupt!”. Pod sceną nie było tłoczno, każdy mógł spokojnie poskakać przy starych przebojach. W setliście nie mogło zabraknąć „Lisztomanii” i „1901”. Na koniec wokalista Thomas Mars zanurkował w tłum i ostatni utwór odśpiewał pływając w ramionach widzów.
Najlepsza piosenka Phoenix: „S.O.S. in Bel Air”
Z lotniska Kosakowo wróciłam dopiero kilka godzin temu, a już nabawiłam się pofestiwalowej depresji. Przez cztery ostatnie dni Open’er dostarczył niezapomnianych wrażeń. Zróżnicowany line-up zaspokoił gusta każdego. W tak entuzjastycznej, radosnej atmosferze nawet rozgruchotane kości mniej bolą.