Naszym celem było uniknięcie rock and rolla – wyjaśniał wieloletni współpracownik Davida Bowiego, producent Tony Visconti.
Udało się chyba bardziej niż artyści przypuszczali. 25. longplay Davida Bowiego z pewnością zaskoczy nawet jego najwierniejszych sympatyków. – David Bowie zbudował swoją karierę i artystyczną tożsamość na niespodziankach – komentuje saksofonista Donny McCaslin, którego Anglik zaprosił do współpracy przy płycie. – To pasuje do tego, kim jest jako artysta.
Prace nad materiałem rozpoczęły się w styczniu 2015 roku. Pierwszy tytułowy singel, oryginalnie trwał ponad 11 minut, ale ponieważ iTunes nie zezwala na kupno pojedynczych utworów trwających ponad 10 minut, a David Bowie upierał się, by był to singel, skrócili kompozycję do 9:57.
Jedną z inspiracji, zarówno dla Bowiego jak i Viscontiego był Kendrick Lamar i jego swoista dekonstrukcja hip-hopu.
RECENZJA: David Bowie – „★” („Blackstar”)
Biedni ludzie od układania ramówek w rozgłośniach, szczęśliwi radiowcy z nocnymi autorskimi audycjami.
Owszem, słyszałam w radiu „Blackstar”, ale chyba każdy, nawet z największym uwielbieniem dla Davida Bowiego, przyzna, że nie jest to utwór wprost stworzony do eteru (nie tylko ze względu na długość). Z pozostałymi kompozycjami na „★” („Blackstar”) jest podobnie mimo, iż wszystkie są krótsze.
Naturalnie radiowe przystosowanie nie jest żadnym wyznacznikiem jakości, a czasem wręcz przeciwnie, chciałam jednak nakreślić pewien charakter albumu. Albumu, który pasuje do nocy, do skupienia, zasłuchiwania się, nawet analizowania. Wydana w dniu 69. urodzin artysty płyta jest zupełnie niepiosenkowa, nawet jeśli śpiew Davida Bowiego pozostał melodyjny. Nawet jeśli pojawia się typowa konstrukcja, osaczona jest najeżonymi, surowymi, dzikimi dźwiękami, a każde pozornie proste rozwiązanie prowadzi do czegoś zaskakującego.
Sporo tu rozwrzeszczanego, momentami wręcz histerycznego saksofonu. Dużo jazgotu, muzycznego harmidru, przekrzykiwania, ale także harmonii, delikatności, przestrzeni. Jazz, ten szalony, improwizowany w swoistej zabawie w kotka i myszkę z progresywnym rockiem. Jednak niekoniecznie tym z rozbudowanymi gitarowymi solówkami, lecz raczej kojarzącym się z wielowarstwowymi strukturami, artystowskim zacięciem i matematyczną gimnastyką, rodzajem krnąbrności, niesforności. Bliżej Toola i King Crimson. Akcent mocno położony jest na rytm, brzmienie raczej chłodne (mimo smyków, saksofonu), chwilami industrialne, klimat mroczny jednak bardziej w lynchowskim niż gotyckim stylu.
Nowe dzieło Davida Bowiego w niezwykły sposób łączy swoistą liryczność z hałasem, muzyczną selektywność z niemal kakofonicznymi najazdami. „★” („Blackstar”) nie jest łatwą płytą a na pewno nie łatwo przyswajalną, ale znów nie aż tak wymagającą, jakby mogło się wydawać. Trzeba jednak pewnej otwartości, także intelektualnej, trzeba skupienia nie tylko na treści, ale i formie, podejścia jak do filmów Davida Lyncha czy Jima Jarmuscha.