Myslovitz w końcu sieci! Jednak w tym przeklętym 2020 roku dzieją się dobre rzeczy i w końcu można streamować „Miłość w czasach popkultury” i „Z rozmyślań przy śniadaniu”. Z tej radości wybieramy więc najlepsze piosenki Myslovitz, a przy okazji – wirtualnie – rozmawiamy na ich temat z Przemkiem Myszorem, Wojtkiem Powagą i Jackiem Kuderskim.
15. „Scenariusz dla moich sąsiadów”
Klasyczne, charakterystyczne, typowe Myslovitz. Porywająca melodia z refrenem stworzonym do koncertowych śpiewów, ale żeby nie było zbyt ładnie i gładko, mamy smakowity riff oraz zadziorne (choć tylko lekko) gitary, które na żywo pięknie hałasują. A gdyby tak to perkusyjne intro bardziej uwypuklić, wzmocnić i wyeksponować, mielibyśmy swoje „Saven Nation Army” lata przed tym, jak The White Stripes nagrali swój szlagier.
Pewną inspiracją dla „Scenariusza…” był utwór „Lay Lady Lay” Boba Dylana.
-- Pamiętam, że przyniosłem piosenkę na próbę wraz z tekstem, jednak nie został on zaakceptowany przez chłopaków i Artur podjął się więc napisania nowego – opowiada Jacek Kuderski. – Ten nowy tekst w pierwszej chwili u mnie z kolei wywołał dziwne odczucia. Po czasie jednak, kiedy piosenka stała się wielkim hitem, nikt już nie miał wątpliwości.
14. „Kraków”
Jedna z najbardziej przejmujących kompozycji w repertuarze Myslovitz. Rozbiegane, a także niepokojące gitary (trochę jak ze „Street Spirit (Fade Out)”), a na dodatek kapitalne kontry, zmiany tempa i dramaturgii.
– Kraków jest specjalnym miastem. Miastem, do którego zawsze się uciekało w myślach czy też pociągiem – wyjawia Najlepszym Piosenkom gitarzysta i klawiszowiec Przemek Myszor. – Zaledwie dwie godziny jazdy. Kraków to miasto, do którego pielgrzymowaliśmy z Danusią (obecną żoną) w każdej wolnej chwili. Szwendaliśmy się po deszczu, bez celu i często bez kasy. Ona biegała po deszczu na bosaka, natomiast ja robiłem jej zdjęcia. Był dla nas Berlinem i Nowym Jorkiem.
– Tam poszliśmy któregoś wieczora na film „Seks, kłamstwa i kasety wideo”. Tam również kupowaliśmy do domu kubki i miski z rękodzieła – kontynuuje. – Tam był ten cały mistyczny świat: Grechuta, ale i zespół PRL, sklep Levis’a, ale i herbaciarnia na Gołębiej. Sklepy z płytami, a także pierwsze bary sałatkowe, pizza na trójkąty i Wawel. Europa. Świat. Zawsze marzyłem, żeby tam zamieszkać. Mieli nawet swoje Fan Radio, pierwsze światowe radio, jakie słyszałem. W Krakowie była pierogarnia Bractwa Kurkowego, gdzie siedzieliśmy na przeciwko Kantora i jedliśmy, a turyści pytali po angielsku (PO ANGIELSKU!!!), co warto zamówić. Jadło się, a potem płaciło przy wyjściu, bez rachunku, bez kwitu, mówiłeś, co jadłeś i płaciłeś – jak nie w Polsce.
Dla Myszora to wyjątkowy, specjalny, a także intymny utwór. – Bardzo osobisty tekst, o którym nie za bardzo chcę teraz opowiadać – dodaje.
Współpraca z bogiem
Na potrzeby kompilacji „The Best Of” numer został nagrany na nowo, a ponadto z udziałem pana Marka Grechuty. Zmieniona wersja okraszona została smyczkami, stała się bardziej liryczna, czyli po prostu… bardziej krakowska.
– Padła propozycja, żeby nagrać „Kraków” z jakimś gościem, bo to piosenka o potencjale singlowym, której nie wykorzystaliśmy przy promocji „Miłości w czasach popkultury” – kontynuuje Myszor. – Zastanawialiśmy się z kim. Wiadomo, iż z jakimś Krakusem. Ale z kim? Może na przykład z Turnauem – byłem jego fanem. Wtedy Rojas powiedział – a może z Grechutą? To było jakby mi Tyson przywalił prawym podbródkowym, bo Turnau był świetny, ale Grechuta? Grechuta był bogiem. Jak można w ogóle pomyśleć o współpracy z bogiem? A ten wyskoczył jak – nie przymierzając – Quentin Tarantino, co w „Bękartach wojny” jak gdyby nic rozstrzelał sobie Hitlera.
To właśnie Przemek Myszor został wytypowany przez kolegów z Myslovitz do kontaktu z Grechutą. – Dzwonię do pana Marka i opowiadam, że mamy taki temat, że jestem fanem ba, wyznawcą i że w ogóle – przypomina. – Grechuta najpierw zdziwił się, że to on ma śpiewać z nami naszą piosenkę a nie na odwrót, a potem dodał, że nie wie, że najpierw musi posłuchać, czy warto, co to jest za piosenka itd. Powiedział, żebym zadzwonił za tydzień. No to mówię chłopakom, że nic z tego raczej nie będzie. Dzwonię więc za tydzień. Odbiera pani Danuta i woła mistrza. Ja cały posrany ze strachu a on mi mówi: „No….. poprawiłem wam trochę tę piosenkę”. Czyli, że zgadza się Pan? – pytam. „No naturalnie, przecież to piosenka o Krakowie, jak mógłbym nie zaśpiewać o Krakowie?”.
13. „Zwykły dzień”
Nie ma jak dobrze zacząć płytę, a „Z rozmyślań przy śniadaniu” (1997) rozpoczyna się od ostrych, dość ciężkich, a także posępnych gitarowych dźwięków utworu „Zwykły dzień”. Potem robi się natomiast britpopowo. I choć może wydawać się, że to ot, taka zwykła piosenka Myslovitz, jak się uważnie wsłuchać, pod spodem po prostu się gotuje.
12. „Myslovitz”
Bardzo brytyjskie brzmienie, ale też „nastroszone”, przesterowane gitary. Generalnie alternatywno-rockowy gąszcz na całkiem zgrabnej melodii. Był to pierwszy utwór, jaki Myslovitz nagrali jako zespół.
– Byliśmy wtedy pod dużym wpływem sceny brytyjskiej i zespołów jak na przykład Ride, My Bloody Valentine czy Slowdive. Chcieliśmy być jak oni pod względem muzycznym, a także wizerunkowym – wspomina perkusista Myslovitz, Jacek Kuderski. – Myślę, że po części nam się udało. Piosenka powstała z riffu, który przyniosłem na próbę. Popracowaliśmy trochę nad aranżem i powstał utwór z dość abstrakcyjnym tekstem, co wtedy nie miało większego znaczenia, ponieważ ważniejsza była dla nas muzyka, tekst był tylko dopełnieniem.
Teledysk muzycy zrealizowali w rodzinnych Mysłowicach. Reżyserem był Rafał Włoczewski.
11. „Długość dźwięku samotności”
Nie pamiętam, kiedy usłyszałam po raz pierwszy „Długość dźwięku samotności”, a szkoda, bo chciałabym sobie przypomnieć, czy poczułam zachwyt, czy poczułam, że to mój hymn, hymn mojego pokolenia. Niestety nie mogę sobie przypomnieć. Nie wiem. Wiem natomiast, że gdzieś po 18765661. wysłuchaniu zatraciła się oryginalna siła tego utworu. Dziś „Długość dźwięku samotności” jest dla mnie tą najbardziej oklepaną, oczywistą piosenką Myslovitz. Nie zmienia to faktu, że gdyby to nie był tak znakomicie napisany numer, gdyby nie miał tej melancholijnej melodii, tych pięknych harmonii, ale i produkcyjnych subtelności, nie stałby się tak wielkim hitem.
Mamy hita
Muzycy Myslovitz nie od początku byli przekonani do tego utworu, ale z połączenia pomysłów rodem z Kajagoogoo, Roberta Gawlińskiego i Kayah, wyszło coś nieprzeciętnego 😉
– Pewnego razu na próbie Jacek mówi: „Mam taki pomysł, zrobiłem to ostatnio… ” i zaczyna grać temat basowy z „Długości…” – przedstawia Najlepszym Piosenkom historię utworu Wojciech Powaga. – Spojrzeliśmy po sobie i o mało co, nie wyrzuciliśmy go z zespołu (żart :)) ) Taka dyskoteka?! Przecież my tu mamy czady w piosenkach – „Gdzieś”, „Aleksander”, „Nienawiść”, a tu takie Kajagoogoo!? Potem pojawiła się linia wokalu i zaczęło się robić ciekawie. Zniknął klimat dance, natomiast pojawiła się melancholia. Im dłużej graliśmy ją na próbach, tym bardziej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że coś dużego jest w tej piosence. Później nagraliśmy demo płyty, wysłaliśmy do firmy i tam też mówili, że chyba mamy hita.
Droga i somnambuliczne fantazje
Tekst do – jak się miało okazać – jednego z polskich przebojów wszech czasów napisał Powaga. – Jak wcześniej wspominałem jest w tym utworze dużo melancholii. Uwielbiam pisać teksty do takich piosenek, więc sobie ją już wcześniej „zaklepałem” – dodaje basista Myslovitz. – Czas mijał i mijał, pojawiło demo, a wciąż ja nie mam tekstu. Nagrania płyty, tymczasem ja nadal nie mam tekstu. Wpadałem w jakąś panikę spowodowaną ogólnym ciśnieniem, że to ma być hit, oś ekstra, że od tej piosenki dużo zależy. Nagrałem więc w Gdańsku swoje partie i powiedziałem chłopakom, że wracam do domu pisać. Wydzwaniali do mnie co chwila (wtedy nie było jeszcze internetu). W końcu siadłem wieczorem na dywanie i wpadłem na ten sam pomysł, co Robert Gawliński …Eureka! „O sobie samym”! Rano przez telefon przedyktowałem gotowy tekst. Wieczorem Przemek i Artur zadzwonili: „Pozmienialiśmy ci tam trochę w zwrotkach i refrenach, ale jest już wszystko zaśpiewane „.
-- Nastał ranek, w którym mieliśmy to rejestrować i przy śniadaniu zadzwonił Wojtek – wspomina natomiast Przemek Myszor. – Podyktował przez telefon jakiś dziwny, kosmiczny tekst o wchodzeniu na drzewo i patrzeniu w niebo. Myślę sobie – no ładnie nas świr załatwił. Zawsze miałem obraz tej piosenki trochę jak „Bitter Sweet Symphony” The Verve, więc tak to widziałem. Tak, jak w tym klipie, gdzie koleś (Richard Ashcroft – przyp. red.) idzie przed siebie i to jest jego życie. Więc wmontowałem się Wojtkowi w refren z „przede mną droga, którą znam, którą ja wybrałem sam”, a Artur wymienił mu trzecią zwrotkę na swoje nocne, somnambuliczne fantazje i… tak już zostało. Reszta jest historią.
W utworze mamy jeszcze jeden ważny element, a mianowicie solówkę. – Wojtek coś tam grał, ale Jackowi się to nie podobało i zaczęła się kłótnia – kontynuuje gitarzysta. – Czyli taka norma w naszym zespole, że w czasie robienia piosenek albo wszystko gra od razu, albo rzucamy się sobie do gardeł. Wtedy akurat trafiło na demolkę, dlatego zaproponowałem takie wysokie, jasne i strasznie popowe <em>”piririm piririm”</em> jak w piosence „Fleciki” Kayah. Długo się potem trząsłem, żeby nikt tego nie załapał i nie skojarzył.
10. „Mieć czy być”
Nadal nie mogę rozkminić, czy ten utwór jest bardziej amerykański czy może brytyjski. Z jednej strony gitary amerykańskie, nawet z jakimiś coutry-folkowymi łkaniami, ale potem pojawia się ten metaliczny motyw i z tyłu głowy wybrzmiewa mi Johnny Marr. Tak czy tak, „Mieć czy być” ma świetną energię, skłania do refleksji i po prostu wciąż znakomicie gra.
9. „My”
Ładnie, akustycznie (choć nie tylko), smutno, tęskno. Piosenka do samotnych spacerów tudzież na pochmurne poranki. Ten pełen subtelności, acz również produkcyjnych smaczków numer powstał pod wpływem Radiohead i Krzysztofa Komedy.
NAJLEPSZEPIOSENKI.PL polecają Radiohead: 20 najlepszych piosenek
– Jeżdżąc po kraju z koncertu na koncert, spędzaliśmy mnóstwo czasu w samochodzie – powiedział Najlepszym Piosenkom Przemek Myszor. – Zanim udało nam się zamontować telewizor i wideo, najczęściej słuchaliśmy muzyki. Jednego razu miałem taką podróż pod tytułem „Powrót z Radiohead”. Słuchałem wszystkich ich płyt po kolei, natomiast chłopaki słuchali radia. Nagle usłyszałem znajomy mi bit. Ściągnąłem słuchawki, a w Trójce leciało akurat „Nim wstanie dzień” Krzysztofa Komedy. Ten bębenek, ten rytm zahipnotyzował mnie. Piosenka dawno się skończyła, tymczasem ja ciągle w uszach miałem to „pam pa pa pam pa pa pam pa pa pam pam” i nagle do tego rytmu pojawiła mi się w głowie gitara akustyczna, takie Radiohead właśnie, a tuż po niej melodia.
Chwila olśnienia
Melodia nawiązywała więc do Komedy, lecz gdzieś pobrzmiewał również głos Thoma Yorke’a. – Robiłem wszystko, żeby nie zapomnieć – kontynuuje Myszor. – Ubrałem na powrót słuchawki i starałem się nie zwracać uwagi na radio. Często zdarza mi się chwila olśnienia, tego boskiego dotyku, która jeśli jej nie zapiszę jakoś w krótkim czasie, znika. Gubi się i rozwiewa niczym sen. Coś tam niby pamiętasz, ale nie da się opowiedzieć żadnego obrazu. Wszystko znika jak światła samochodu we mgle. No więc ja tak jechałem i starałem się za wszelką cenę nie zapomnieć, nic nie uronić z tej melodii. Udało się. Ledwo dojechaliśmy do domu, wyskoczyłem z auta, pobiegłem na górę, włączyłem dyktafon i nagrałem.
Zanim „My” stało się utworem, który znamy i kochamy, przeszedł jeszcze kilka modyfikacji, na przykład Przemek Myszor z gitary przerzucił się na claviset, natomiast Artur Rojek zajął się gitarami. – Prawą ręka na Clavisecie dublowałem wokal Artura – szczegółowo przypomina artysta. – Wojtek grał natomiast jakieś country gitary, Jacek zbudował bardzo fajny, taki podróżujący bas a Lala nam dość mocno zelektryzował całość energetycznym beatem z krótkim werblem przez co piosenka przestała się ciągnąć i skoczyła w przód jak podcięte batem konie.
Prawie jak Neil Young
Wspomniane gitary country to taki quasi-grunge’owy wątek w nagraniu Myslovitz. Mowa oczywiście o wyśmienitym przejściu. – Jak wiadomo, ojcem chrzestnym muzyki grunge jest Neil Young, a ja jestem jego fanem, jego gry na gitarze, jego sposobu ekspresji, przekazu, jego, jak mówią, nieudolnego śpiewania – wyjaśnia Wojtek Powaga. – Pamiętam, że kiedy aranżowaliśmy utwór „My”, bardzo chciałem jakoś przełamać tą śliczność, ckliwość w utworze, zrobić na przekór.
Pomysł zagrania w kontrze do klimatu spodobał się producentowi Tomkowi Bonarowskiemu i wtedy zaczęły się czary. – Wziąłem gitarę od Przemka, ponieważ tylko jego instrument posiadał ruchomy mostek… vibrato, tremolo z wajchą jak u Neila, a Tomek rozkręcił mój wzmacniacz na 10 i pół (w skali do 10) – dodaje. – Z dziką rozkoszą, wyobrażając sobie, że w Urzędzie Skarbowym płacę podatki jako Young i jeżdżę wielkim, amerykańskim pick-upem, waliłem w struny i szarpałem wajchę. Pamiętam, że solo zagrałem tylko dwa razy, po czym szef powiedział: „Mamy to”. Już?!?!?!?
Oryginalny tekst, którego autorem jest Wojtek Powaga, był bardziej romantyczny, ale koledzy chyba nie byli w tym czasie aż tak zakochani, jak on.
NAJLEPSZEPIOSENKI.PL polecają Artur Rojek – „Składam się z ciągłych powtórzeń”
– Siedzieliśmy z zespołem, komponując i nagrywając demo w Ujsołach, w wynajętym domku – przedstawia historię słów do „My” Powaga. – Stworzyliśmy tam swoistą komunę artystyczną. Dwa razy dziennie próby natomiast, wieczorem i rano przy śniadaniu pisanie. Siadaliśmy z Przemkiem i Arturem przy stole z widokiem na las, i gadaliśmy o tekstach, tematach na teksty. Czytaliśmy swoje pomysły, czy też gotowe już rzeczy do poszczególnych piosenek. Wzajemnie się wspieraliśmy… w zasadzie pisaliśmy razem. Akurat wtedy przeżywałem zakochanie swojego życia (do swojej obecnej żony, żeby nie było 🙂 ) i pisałem tekst do piosenki My. Jakoś mi się te wszystkie miłości do Nowaka i Oli zsumowały i wyszedł tekst, którego wersami później, przy śniadaniu, dostałem po głowie od zdławionych poetycką ckliwością mojego dzieła kolegów. Artur wrzucił lodu, Przemek papieru ściernego i tyle z kochania mojego zostało.
8. „Nienawiść”
Początkowo nie planowałam w tym zestawieniu umieszczać „Nienawiści”. Po prostu sobie o tym numerze zapomniałam, ale w koszmarnych okolicznościach przypomniała mi o nim Anna Gacek na swojej składance „Wydanie specjalne”. W kontekście zniszczenia Trójki, acz w sumie wszystkiego złego, co teraz dzieję się na świecie ta piosenka nabrała jeszcze większej mocy. Ile tu emocji, ile duchowego krzyku i tej nieuchwytnej siły, która sprawia, iż muzyka leczy, koi, pomaga w tych najgorszych chwilach.
NAJLEPSZEPIOSENKI.PL polecają 12 najlepszych piosenek z serialu „Ślepnąc od świateł”
7. „Myszy i Ludzie”
Ktoś tu słuchał Joy Division albo New Order, w każdym razie Petera Hooka;) Takie zrzynki nam nie przeszkadzają, a bas w „Myszach i Ludziach” jest po prostu smakowity. Całość z kolei świetnie zbudowana, z wzbierającą falą emocji, a przede wszystkim z tym podskórnym nerwem. Przemek Myszor zawsze ma przy tym utworze dreszcze, ja też.
– Miałem akordy, riff z mojego poprzedniego zespołu October’s Children – mówi Myszor. – Coś, czego nigdy nie wykorzystaliśmy. Mocno się to różniło od tego, jak graliśmy wtedy jako Myslovitz. Zaczęliśmy więc grać razem, Rojas zaczął śpiewać, Jaca z Lalą napędzili to świetną praca sekcji (a bas w tym numerze jest zjawiskowy). I tak graliśmy, i graliśmy. Wojtek się tak zakręcił, że chyba już na następnej próbie był tekst, więc mogliśmy budować utwór.
Trzęsienie ziemi
Utwór sam się rozwijał i rozkręcał. – Zaczęło się od riffu, natomiast skończyło na trzęsieniu ziemi – kontynuuje muzyk. – Podczas sesji płytowej kiedy dogrywałem melodię do gitar Wojtka na końcu, takie coś w stylu alarmu, Bonar złożył ręce jak do modlitwy i mówił mi przez szybę: „Trzymaj, trzymaj proszę cię. Nie spie..ol tego jakimiś dodatkowymi dźwiękami”. Mam nadzieję, iż się udało. Na koncertach Lala zawsze czeka na mnie na końcu, aż powrócę z początkowym riffem, żeby zakończyć wszytko dzwoneczkiem. Taka nasza mała chwila perwersji.
W każdym z nas jest wariat
Tekst piosenki zainspirowały został pięknym, poruszającym filmem „Myszy i Ludzie” w reżyserii Gary’ego Sinise’a z genialną rolą Johna Malkovicha.
– Akordy przyniósł Przemek. Graliśmy, graliśmy i wiadomo było, że to będzie coś wyjątkowego. Powiedziałem chłopakom, że bardzo czuję tą piosenkę, jej klimat, dlatego to ja muszę do niej napisać tekst – opowiada Powaga. – Z głową w chmurach wróciłem do domu i wieczorem usiadłem nad kartką. Koło biurka miałem telewizor, załączyłem i akurat rozpoczynał się film.
– Oglądałem w bezruchu, zamurowało mnie – kontynuuje. – Im dłużej go oglądałem, całym sobą wrzeszczałem: „To jest o mnie! To jest o mnie i pasuje idealnie do tej piosenki!” Było tam wszystko o moich potworach, moich problemach z relacjami, z ludźmi, o krzywdach z dzieciństwa i kiedy byłem nastolatkiem, o pragnieniu, szukaniu miejsca, gdzie będzie w końcu lepiej, gdzie nie będę musiał udawać, nikt nie będzie dokuczliwy, niemiły… i oświeciło mnie; ja jestem zwyczajny, normalny, „to z was wychodzi zło”, brak akceptacji, tolerancji, zrozumienia. No i na końcu się poryczałem, co nie było dość częste, ale to chyba przychodzi z wiekiem, dziś potrafię ukradkiem otrzeć łezkę nawet na „Klanie” 🙂 Tekst wylał się ze mnie w ciągu jednego wieczora, co w moim przypadku jest rzadkością. Pamiętam, że czułem się wtedy jak po solidnej, szczerej spowiedzi. Ufff!
6. „Życie to surfing”
Jeden z tych utworów Myslovitz, który mnie bardzo pozytywnie zaszokował. Może dlatego, że był tak inny, nieoczywisty, może dlatego, że przypominał mi trochę muzykę Neila Younga do „Truposza”, w każdym razie, nadal robi na mnie kolosalne wrażenie. Zachwyca swym hipnotycznym pulsem, tajemniczym klimatem, złowieszczymi analogowymi klawiszami, a także fluktuacjami i przestrzenią.
5. „Blue Velvet”
Ach, ten wirujący rytm, chłoszczące riffy, no i ta wściekłość oraz drapieżność. Cudo po prostu.
– Jest tam taka energia, jakby wszystko miało eksplodować – przyznaje Przemek Myszor. – Może wynika to z aranżacji i z tych podciąganych gitar, ale i tego trochę mrocznego tekstu Artura, który nawiązuje chyba do filmu Davida Lyncha. Pamiętam, iż w czasie nagrywania mieliśmy zagwozdkę z ta piosenką. Coś nie szło i nie szło z gitarami. Były pytania i dyskusje. Nie wiedzieliśmy, jak wybrnąć z pata. Wtedy Rojas się wkurzył, wparował do pokoju nagrań podkręcił wzmacniacz na maksa tak, że wszystko warczało i piszczało, i w jednym podejściu nagrał. A rzucał się przy tym tak, że myślałem iż coś sobie zrobi. Albo komuś. Byłem w zespole raptem trzy, cztery miesiące i bardzo mi tym zaimponował. Potem wszedłem i dograłem swoje, starając się też coś uszkodzić.
NAJLEPSZEPIOSENKI.PL polecają „Miasteczko Twin Peaks”: 8 najlepszych piosenek z serialu
4. „Good Day My Angel”
Wszystkim, którzy uważają Myslovitz za jakiś tam plumkający pop-rockowy zespół, co to kochał tylko Oasis, każe posłuchać na przykład „Good Day My Angel”. Cóż to jest za kompozycja (piosenka nie wypada napisać)! Żadne plumkania, pitu pitu, tylko mrok, niepokój, ale i wielka moc. A jak to brzmiało na koncertach.
– W 1992 roku zostałem zaproszony do zespołu jak perkusista, który wtedy nazywał się The Freshman – wspomina „Good Day My Angel” basista Jacek Kuderski. – Stałymi członkami byli Artur i Wojtek oraz dwóch muzyków, których później zastąpiłem z bratem. Pamiętam, że ten utwór już wtedy istniał. To świetny, psychodeliczny kawałek z undergroundowym klimatem, który zawsze robi wrażenie. Jest również wersja tej piosenki, którą śpiewa Ian Harris, odpowiedzialny za produkcje dwóch pierwszych płyt zespołu.
4. „Alexander”
O ile nie pamiętam, kiedy i w jakich okolicznościach usłyszałam po raz pierwszy „Długość dźwięku samotności”, tak doskonale pamiętam, że gdy zapoznałam się z całą płytą „Miłość w czasach popkultury”, przy dwóch piosenkach postawiłam wykrzykniki. (To były takie czasy, kiedy słuchało się całych płyt i oznaczało – na przykład wykrzyknikami – te najlepsze piosenki). Uwielbiam agresję w muzyce, niekoniecznie emocjonalną, ale właśnie taką dźwiękową wściekłość, skomasowane dźwięki, piłujące gitary tudzież atakującą perkusję. Lubię również utwory konstruowane właśnie w ten sposób, gdzie zwrotki są łagodne, a refreny mocne (wiecie, jak w „Unforgiven”;)).
O ważnych słowach, uczuciach, tragediach i miłościach
– Aleksander był a raczej wciąż jest moim przyjacielem z liceum – zdradził nam Przemek Myszor. – Siedząc w Ujsołach i przygotowując demo do płyty „Miłość w czasach popkultury”, bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy o muzyce, ale i o tekstach. O tym, co chcielibyśmy napisać, o tym, z czym kojarzy nam się dana piosenka, także o różnych historiach dotyczących naszych znajomych, o ważnych słowach, uczuciach, tragediach i miłościach. Od śniadania do kolacji w ciągłym kontakcie i wymianie informacji. Inspirowaliśmy się nawzajem. Nigdy przedtem nie przeżyłem czegoś takiego jako twórca.
Tekst do piosenki Myslovitz zaczerpnięty został z rozmów Myszora z kumplem. – Miałem napisany refren na podstawie moich rozmów z Olkiem na temat problemów uczuciowych, które właśnie przechodził – przypomina. – Takie przyjacielskie rozmowy pseudopsychoterapeutyczne. Pokazałem to Arturowi, a on niedługo później przyniósł zwrotki.
3. „Mickey”
Jeśli jesteście fanami „Good Day My Angel”, przypomnijcie sobie też utwór „Micky”. Niestety nigdy nie doczekał się wersji studyjnej, a był/jest absolutnie pojechanym, wyczesanym, hipno-transowym mistrzostwem, który na swój sposób pokazuje, czym jest magia a przede wszystkim potęga koncertów. Te gitary!!!! Te przestery!! To napięcie!!!
– Ostry, mocny psychodel śpiewany przez Rojasa po holendersku. Potem z czasem tekst stawał się bardziej angielski – przypomina Wojtek Powaga. – Cudownie się go grało na koncertach, dla mnie to był punkt kulminacyjny każdego wystąpienia.
Simple Minds byli pod wrażeniem
– Piosenka która miała swoje własne uniwersum – dodaje Myszor. – Graliśmy ja 7 minut, ale potrafiliśmy ją pociągnąć i 27 minut. Czasami od początku ostro na gitarach, ale czasem od łagodnych klawiszowych plam i z Rhodesami czy Vermonami w środki. Zdarzały nam się końcówki w stylu techno prawie, zwłaszcza w okresie „Skalarów…”. Zresztą, gdyby nie „Mickey” to pewnie nie było by tej płyty, bo Mickey to takie „Skalary, mieczyki i neonki” w miniaturce. Mam na myśli oczywiście najbardziej rozwinięte i bogate wersje tej piosenki.
Choć ja osobiście wspominam „Mickeya” jako muzyczną ekstazę, nie wszyscy i nie od razu pokochali tę szaloną kompozycję. – Na początku była to taka piosenka na wyjście – przypomina gitarzysta. – Koncerty zwykle kończyliśmy dużą dawką psychodelii z „Mickeyem” zwykle jako ostatnią pozycja na liście. I we wczesnych latach to niewielu słuchaczy dosłuchiwało do końca. Trochę nas to frustrowało, ale przyjemność z grania nam to kompensowała z nadmiarem. Ale z czasem coraz więcej osób zostawało do końca, a gdy staliśmy się już sławni to bardzo duża grupa publiczności czekała wręcz na ten utwór. Na zachodzie też robił ogromne wrażenie. Graliśmy „Micky’ego” i było pozamiatane. Ludzie przez pół godziny szukali szczęk na podłodze. Chłopaki z Simple Minds usłyszeli to kiedyś na próbie i od razu wparowali do nas z flaszką.
2. „Gdzieś”
Nie trudno się domyślić, że drugi wykrzyknik podczas swojego premierowego odsłuchu „Miłości…” postawiłam przy „Gdzieś”. Nadal uważam, że to nie tylko jedna z najlepszych piosenek w repertuarze Myslovitz, ale w ogóle w kategoriach polskiej sceny rockowej. I znów, zwrotki spokojne, co najwyżej lekko „poddenerwowane”, a w refrenie dzikość i eksplozja.
– Bardzo lubię te piosenkę i uważam ją za jedną z lepszych naszych kawałków, który do dziś budzi we mnie wielkie emocje, a często łzy – nie kryje Jacek Kuderski. – Tekst do piosenki napisał Wojtek Powaga, ja natomiast skomponowałem muzykę. Na koncertach również ma bardzo dobry odbiór. Kiedy zrobiłem tę piosenkę bardzo dużo słuchałem zespołu The House of Love, w szczególności trzech pierwszych ich płyt. Do dziś jestem fanem tego zespołu.
1. „To nie był film”
Utwór, który młodemu, wrażliwemu człowiekowi potrafił nieźle namieszać w głowi. Zachwycał i szokował. Jakby jakieś tango, ale w przyspieszonym, rockowym wydaniu. Na dodatek ten zniekształcony wokal, te filmowe odniesienia, ten genialny klimat. Wrażenie potęgował tekst Przemka Myszora, który wiele decydentów uznało za zbyt drastyczny. – Chodziło nam o to, żeby ludzie zaczęli dostrzegać różnicę między filmem a rzeczywistością, by schematów filmowych nie stosowali w życiu. Bo w życiu, jeśli robimy coś złego, dzieje się to naprawdę – tłumaczył autor.
PS. Kilka słów od Przemka Myszora na temat jego ulubionych/najważniejszych utworach Myslovitz.
„Długość dźwięku samontości” bo była na listach przebojów w Europie, bo śpiewał ją z nami cały Istambuł, bo Preisner dzwonił, że słucha w radiu w Szwajcarii i jest dumny, bo pamiętam jak przyszedłem na próbę i Jaca z Lalą grali ten riff. „Chłopcy” bo nieoczekiwanie zdobyli Fryderyka i generalnie to piosenka o mojej młodości.
„To nie był film”, bo to mój pierwszy tekst w Myslovitz i trafił do podręcznika dla Gimnazjów obok „Zbrodni i kary” Dostojewskiego. „Acidland”, bo też trafił do podręcznika i pomaga ludziom w ciężkich momentach a jak powstał to się wydawało, że będziemy się tego wstydzić.
„Chciałbym umrzeć z miłości” bo Henry McGroggan powiedział, że to „piece of hard poetry” i też trafił do podręczników. „Kraków”, bo śpiewał go bóg. „Myszy i ludzie”, bo zawsze mam dreszcze. „Czerwony notes…” bo jest dla mnie najważniejszy. „Znów wszystko poszło nie tak”, bo to jeden z moich najlepszych tekstów.
Podobnie „Telefon” napisany z Michałem Kowalonkiem , „Jaki to kolor.4.00” i „Koniec Lata”. „Gadające Głowy” bo przy tym płaczę. „Zwykły dzień”, bo Wojtek napisał – może kupię sobie psa, może lepiej lwa, kobiet będzie w bród. „3 sny”, bo to jedna z najładniejszych melodii. „The iris sleeps under the snow”, bo zrobiliśmy to lepiej niż Ścianka. To takie pierwsze strzały bez przeładowania…
PS. 2 Więcej wspomnień związanych z płytami „Miłość w czasach popkultury” i „Z rozmyślań przy śniadaniu” o znajdziecie na dedykowanej stronie.