Najważniejsze pytanie brzmi – jak wypada Illusion po kilkunastu latach?
Gwarantujemy, że na krążku nie zabraknie nowych pomysłów i wytrawnych brzmień – zapowiadali muzycy przed premierą, na którą fani musieli czekać bardzo długo.
Longplay powstał po 16 latach od poprzedniego wydawnictwa kapeli, „Illusion 6”. Grupa reaktywowała się w oryginalnym składzie (Paweł Herbasch – perkusja; Tomasz Lipnicki – gitara, śpiew; Jerzy Rutkowski – gitara; Jarosław Śmigiel – gitara basowa) w 2011 roku. W tym samym roku wydała składankę największych przebojów, „The Best Of”, którą uzupełniły dwie premierowe kompozycje – „Solą w oku” i „Tron”. Na kolejny studyjny longplay trzeba było jednak czekać do 22 marca 2014 roku.
O tym, że płyta powstanie, muzycy zdecydowali kiedy pracowali nad muzyką do spektaklu teatralnego, którego realizacja ostatecznie nie doszła do skutku. Podczas tych sesji pojawiły się jednak pierwsze zalążki kompozycji i nowe pomysły, które były punktem wyjścia dla „Opowieści”. Z tych pierwszych prac powstał również koncept, by nagrać album, który powinien być odbierany w całości, stąd tytuł dzieła oraz tytuły piosenek sugerujące pewną zbiorowość, a także trudniejsze, niekoniecznie piosenkowe numery instrumentalne i długie, rozbudowane kompozycje.
Początkowo nad materiałem pracowali tylko instrumentaliści, a następnie dołączył do nich Lipa, który musiał najpierw wywiązać się ze zobowiązań wobec Lipali i innych projektów.
Utwory na wydawnictwo nagrywane były na setkę w kilku wersjach, a najlepsza z nich trafiała na płytę. Sesja odbywała się latem „w pięknych okolicznościach przyrody Wisły”. Teksty powstały w finalnej fazie prac. Na sam koniec, już w Warszawie, zostały zarejestrowane wokale.
Nad produkcją czuwał Adam Toczko, znany ze współpracy z Acid Drinkers, Edytą Bartosiewicz, Comą, Sweet Noise czy Nosowską. Mastering powierzono Adamowi Ayanowi z Gateway Mastering w Portland, który wcześni był odpowiedzialny m.in. za finalne brzmienie albumów Pearl Jam, The Rolling Stones, Nirvany czy Foo Fighters.
Choć wcześniejsze albumy zawierały w tytule kolejne numery, tym razem muzycy postanowili zrezygnować z tego schematu i nazwali dzieło „Opowieści”. – To jest nowe Illusion, Illusion w XXI wieku, faceci o 16 lat starsi od swojej ostatniej płyty, więc nie chcemy powielać stereotypów, powielać samych siebie i muzycznie odcinać kuponów – wyjaśniał na antenie Czwórki frontman. – Chcemy się pokazać, jacy jesteśmy, jaki ten zespół jest po latach.
W książeczce znajdują się rysunki Istvána Orosza – światowej sławy węgierskiego grafika i ilustratora.
Wydawnictwo zadebiutowało na 3. miejscu Oficjalnej Listy Sprzedaży.
RECENZJA Illusion – „Opowieści”
Ci, którzy mieli obawy związane ze studyjnym powrotem Illusion mogą odetchnąć z ulgą. „Opowieści” to płyta równa, momentami zaskakująca i – co najważniejsze – wytrzymująca porównania z klasycznymi krążkami grupy.
Podobno Święty Mikołaj nie istnieje, pamiętam jednak, jak kilka lat temu przy okazji recenzji płyty „Bar La Curva” Kazika Na Żywo napisałem, że w związku z nadchodzącymi wtedy świętami, życzyłbym sobie nowej płyty Illusion. Oczywiście od tamtej gwiazdki trochę minęło, fajnie jednak, że prezent choć spóźniony – ostatecznie został dostarczony. Jeszcze fajniej, że nie rozczarował.
Najważniejsze pytanie brzmi – jak wypada Illusion po kilkunastu latach? Bez dwóch zdań – bardziej dojrzale. „Opowieści” nie są prostą kontynuacją dotychczasowych dokonań grupy. Nie oznacza to, że panowie wypierają się przeszłości. Każdy z wypracowanych przed laty elementów stylu jest obecny – wystarczą pierwsze sekundy „O trudzie wyboru”, aby stwierdzić, że tę płytę mógł nagrać tylko jeden zespół na świecie. Mamy mocarny, bujający riff, jest brud i agresja, czyli – wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Zarazem jednak, ta i każda inny piosenka na płycie, jest bardziej złożona, ma więcej warstw i wydaje się być bardziej… przemyślana. To nie są już takie szybkie strzały między oczy jak „Vendetta” czy wciąż jeszcze świeże „Solą w oku” i „Tron”, a kompozycje wymagające od słuchacza więcej atencji. Raczej trudno sobie wyobrazić na którejś z wcześniejszych płyt ponad 12-minutowe, mocno improwizowane „O pamięci po sobie”, gdzie znalazło się nawet miejsce dla sola na saksofonie. Najbardziej illusionową przeszłość przypomina chyba „O wartościach i prawdach wszelakich”, które kojarzy mi się trochę z numerami z okresu „6”, pokroju „Adubi”.
Patrząc na tytuł tak płyty, jak i samych piosenek, oprawę graficzną czy to, że całość została podzielona na dwie części (w połowie otrzymujemy instrumentalny „Oddech”), można by uznać „Opowieści” za concept album, z tym jednak bym nie przesadzał. A przynajmniej – nie jest to concept album w rozumieniu, że tak powiem – pinkfloydowym. Wszystko jednak się ze sobą ładnie zazębia i płyty z pewnością najlepiej słucha się od początku do końca. Dobrze, że też zespół w ten sposób będzie ją prezentował na żywo.
„Opowieści” to longplay z pewnością trochę inny niż można się spodziewać, ale to chyba jest jego największą zaletą. Członkom Illusion lat trochę przybyło, głupotą byłoby więc udawanie, że są tymi samymi kolesiami, co kiedyś, świat muzyczny też przecież nie stał w miejscu. To nowe, odświeżone podejście do tego, czym jest ten band. A ten jak był ekscytujący, tak jest.
Najlepsze piosenki:
'O trudzie wyboru', 'O historii gatunku' oraz 'O wartościach i prawdach wszelakich'