Kończy się pierwszy kwartał, a już poznaliśmy najlepsze piosenki tego roku. Wszystko za sprawą Mø.
„No Mythologies to Follow” to debiutancki album Dunki ukrywającej się pod pseudonimem Mø. Pochodząca z Odense Karen Marie Ørsted postanowiła, że zostanie piosenkarką w wieku 7 lat po tym jak usłyszała… Spice Girls. Sentyment do ukochanej kapeli z dzieciństwa pozostał bo niedawno artystka nagrała cover piosenki „Say You’ll Be There”. Trzeba przyznać, że później Dunka zmieniła nieco gust. Jako największą inspirację w młodości (czyli nadal bo dziewczyna ma 25 lat) Mø wymienia Sonic Youth. „Chciałam być taka jak Kim Gordon” – wspomina Dunka. Marzenie 7-letniej dziewczyny o nagraniu płyty spełniło się 18 lat później. Ponieważ o niej piszemy wiadomo, że Karen Marie Ørsted nie jest podobna do Spice Girls ani do Kim Gordon. Jest po prostu sobą. Debiut, który Dunka z pomocą Diplo przygotowywała dwa lata ukazał się 7 marca nakładem Chess Club.
RECENZJA Mø – „No Mythologies to Follow”
Kończy się pierwszy kwartał, a już poznaliśmy najlepsze piosenki tego roku. Wszystko za sprawą Mø.
Dunka, jak chyba każda inna Skandynawka, ma dryg do pisania dobrych, chwytliwych utworów. Na swym debiucie łączy jednak ową melodyjną zgrabność z alternatywną produkcją, niebanalnym dziewczęco-kobiecym wokalem, a do przebojowych refrenów dodaje dziwne, nawiedzone klimaty. Przy czym nie jest to po prostu ani pop, ani indie rock. Mø sięga po różnej maści elektroniczne rozwiązania, czasem kwaśne, wyraźnie basowe, ale i te zwiewne, ulotne, islandzkie oraz obowiązkowo po migoczący synthpop. Na „No Mythologies to Follow” sporo też jest hip-hopu, choć nie w klasycznym rozumieniu. Chodzi o zabawę rytmem, o wyklejanki z dźwięków, pewną rozbujaną miękkość. A jak jest hip-hop, to i inne czarne dźwięki. Ciężko powiedzieć, by była to soulowa płyta czy mocno nasączona R&B, ale niektóre numery mają w sobie ten feeling, harmonię i rozmach, a przede wszystkim organiczne brzmienie, choć uzyskana nie bez pomocy elektroniki. Najlepszą piosenką w takim stylu jest „Don’t Wanna Dance”. Klaskanie, wielogłosy i emocje pasują do tego, co robi chociażby John Newman. Bardzo chciałabym usłyszeć ten numer nagrany z orkiestrą i sekcją dętą. Idę o zakład, że jak huragan wdarłby się wtedy w serca słuchaczy.
Mø świetnie czuje się na melancholijnym terytorium, spowitym mrocznym romantyzmem. W utworach, jak „Dust Is Gone”, które przypominają niewiastę biegnącą o świcie w zwiewnej sukni i z rozwianymi włosami przez wrzosowisko. Ma wtedy w sobie zarówno coś z Lany Del Rey jak i Florence Welch. Mø jest niemniej zdecydowania bardziej oszczędna w środkach, mniej egzaltowana niż wymienione koleżanki po fachu.
Jak to kobieta, Mø nie jedno ma oblicze. Można więc usłyszeć ją i w bardziej energicznym, radosnym repertuarze. „Walk This Way” to bodaj najlepsza piosenka w zestawie na koncerty. Oczyma wyobraźni widzę, jak tłum wyklaskuje rytm i macha rękami, a Mø na ugiętych kolanach, imitując hiphopowe ruchy chodzi po scenie.
Pierwsza płyta Mø jest bardzo różnorodna, choć przede wszystkim pod względem klimatu i energii. Muzycznie „No Mythologies to Follow” jest dziełem spójnym. Tym samym utwory wypadają świetnie zarówno osobno, jak i zebrane w całość. Mø porównywana jest do Grimes, ma w sobie coś z Sii (choć niekoniecznie gdy ta brata się z Davidem Guettą i Flo Ridą), Robyn, trochę Lykke Li, ale nie ma mowy, by zarzucić jej naśladownictwo. Mø wypada oryginalnie, autentycznie i świeżo.
Najlepsze piosenki:
'Dust Is Gone', 'Walk This Way' oraz 'Don't Wanna Dance'