Po klaustrofobicznym, surowym i rzężącym garażu w muzyce Pustek nie ma już śladu. Zespół wyszedł na świat dostrzegając, jak wiele jest na nim kolorów.
Najpierw 5 najlepszych piosenek z albumu „Safari” kapeli Pustki, a dopiero potem receznja!
„Nie tu”
Na dzień 3 kwietnia 2014 roku „Nie tu” to najbardziej zaskakująca piosenka, jaką słyszałam w tym roku. Nie tylko jeśli chodzi o Pustki, ani o polską scenę, ale o cały wszechświat. Nie wiem, czy członkowie zespołu oglądali serial „Treme”, ale wyobrażam sobie, że tak właśnie było i zapragnęli poczuć się jak bohaterowie tej produkcji. Dla niewtajemniczonych, skądinąd znakomity cykl opowiada o mieszkańcach Nowego Orleanu próbujących wrócić do normalnego życia po huraganie Katrina. Niezmiernie ważnym elementem serii jest muzyka. Twórcy się naprawdę przyłożyli, angażując do projektów prawdziwych artystów z Luizjany – jazzmanów, bluesmanów, miłośników czarnego jak smoła soulu, tych którzy wolą folk, metalowców, rockmanów, bigbandowców i kogo tylko sobie wymyślicie. „Nie tu” brzmi jak kawałek z tego serialu, jak smutna, może nawet żałobna pieśń, jak numer, z którym zespół idzie ulicą zniszczonego, a jednak barwnego miasta. Utwór na wskroś organiczny, oparty na pierwotnym, głębokim rytmie, z fantastycznym gospelowym chórem. Nagranie wspaniale się rozwija, narasta dramaturgia, a im bliżej końca, emocje stają się bardziej natchnione. Na sam finał czeka nas dzika, wokalno-opentańcza coda. Najlepsza nowoorleańska piosenka, jaką słyszałam w szeroko rozumianej muzycy alternatywnej i jeszcze szerzej rozumianej muzyce popularnej.
„Tyle z życia”
Przyznam, że imponuje mi wyobraźnia muzyków zespołu Pustki i to, jak szerokie są ich muzyczne horyzonty. Doskonale słychać to w „Tyle z życia”. Kapitalnie, bogato wyprodukowany numer, z ładnie zaaranżowanym akordeonem i znakomitymi wokalnymi pomysłami. Nad wszystkim unosi się kolorowa, psychodeliczna mgła.
„Wampir”
Psychodelia choć w innym wydaniu pojawia się też w kolejnym numerze, „Wampir”. W tym wypadku mamy do czynienia z bardziej rockową, szaloną, nieprzewidywalną jazdą. Krótko mówiąc to nieobliczalna, kosmiczna piosenka, a motyw klawiszowy nieśmiało kojarzy mi się z „Never Ending Story” Limahla.
„Pokój”
A skoro już padło hasło Limahl… Żadna polska płyta nie może się obejść bez synthpopu, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Najczęściej mamy do czynienia z lukrowanymi, psuedotanecznymi kawałkami. W przypadku zespołu Pustki rzecz jest nieco bardziej skomplikowana. Tęczowe, elektroniczne dźwięki przekuli na melancholijny, nawet lekko niepokojący numer „Pokój”. Nie jest to jedyny utwór z ejtisowymi naleciałościami, ale to zdecydowanie najlepsza piosenka w zestawie z wykorzystaniem syntetycznych patentów.
„Miłość i papierosy”
„Miłość i papierosy” to najlepsza piosenka potwierdzająca tezę, że mniej znaczy więcej. Spokojna, akustyczna, stonowana, delikatna, ulotna, w walczykowym takcie. No dobra, z zespołem Pustki nigdy nie jest tak prosto. Refreny mamy bowiem rozbuchane, pękające od rozmaitych, czasem wręcz histerycznych dźwięków, ale zwrotki to szczyt ascezy.
Najlepsze piosenki:
'Nie tu', 'Tyle z życia', 'Pokój', 'Miłość i papierosy' oraz 'Wampir'RECENZJA Pustki – „Safari”
Po klaustrofobicznym, surowym i rzężącym garażu w muzyce Pustek nie ma już śladu. Zespół skurczył się do tria, a potem wyszedł na świat dostrzegając, jak wiele jest na nim kolorów.
Basia Wrónska, Radek Łukasiewicz i Grzegorz Śluz zdecydowali się zapolować na słuchaczy nieco inaczej. Przede wszystkim prosząc ich o wsparcie finansowe (udzielone dość szybko i ochoczo) oraz pozwalając im patrzeć na to, co się z muzyką dzieje. Wiwisekcja dość częsta współcześnie, aczkolwiek w Polsce nie aż tak często praktykowana jak na Zachodzie. Fan generacji 2.0 (a może już 3.0 jest, sam nie wiem) pewnie miał chwilami nieźle zaskoczoną minę, gdy ucho jego bezskutecznie szukało brudnej i agresywnej gitary, znajdując zamiast niej sporo klawiszy oraz wyraźnie oparte na wyeksponowanych partiach perkusji i perkusjonaliach piosenki. Tak, Pustki nie polują już na rockowym łowisku. Przeniosły swoje safari w kilka miejsc, które wydawać by się mogło niespecjalnie do siebie przystają.
Trzej producenci (w tym Eddie Stevens, znany ze współpracy z Moloko i Róisín Murphy oraz rodzimy mistrz Adam Toczko), ale spójne, ciepłe, dość głębokie brzmienie. Aranżacje całkiem bogate, pełne smaczków. Tygiel kultur muzycznych, w którym jest miejsce i na oldschoolowy synthpop, i zahaczenie o szlagiery z lat 60., irlandzki folk, bluesa, a także transowy gospel oraz szczyptę Ameryki Łacińskiej. Wrońska jest jedną z najciekawiej śpiewających polskich wokalistek młodego pokolenia i na „Safari” dowodzi, że komplementy pod jej adresem są w pełni zasłużone (interesująco operuje głosem w „Pokoju”). Do tego te teksty, w których współistnieją słodko-gorzka refleksja, absurdalny humor, ironia. Minęło prawie pięć lat od poprzedniego krążka i słychać aż nadto wyraźnie, że grupa wykorzystała czas dla poszerzenia erudycji, że dojrzała. Tak pięknie zmieszać alternatywę z graniem w stylu Electric Light Orchestra („Wampir”) nie każdy potrafi. „Safari” to sporo piosenek, które mają szansę zostać w naszej pamięci bardzo długo. Nie sądzę, aby tacy artyści pisali utwory z listami przebojów z tyłu głowy, ale takie piosenki jak „Się wydawało”, „Wampir”, „Lepiej osobno”, „Tyle z życia”, czy „Miłość i papierosy” mają całkiem niezły przebojowy potencjał.
Płyta, poza wielce frapującą, układającą się w przekonującą całość wielobarwnością, emanuje fajną, pozytywną energią. Choć nie jest prostym zbiorem piosenek o jednorodnym nastroju. Album zrobiony z wielkim wyczuciem, mądry, ciekawy, niezwykle przyjemny w bliskim kontakcie. Do tego ostatniego, zwielokrotnionego, zachęcam.