Jest już porządna rozpiska Open’er Festivalu, więc dziś poprowadzimy Was przez dzień drugi gdyńskiej imprezy. Oto najlepsze piosenki, które będzie można usłyszeć we czwartek 3 lipca.
Pearl Jam – „Rearviewmirror”
Wybranie najlepszej piosenki Pearl Jam jest bardzo trudne. Wiem, że nie każdy jest fanem, a niektórzy, którzy byli fanami już… wyrośli. Eddie Vedder i spółka mają jednak bezapelacyjnie w dorobku kilka wybitnych, rockowych numerów. Moja miłość do Pearl Jam ma postać pływów. Teraz raczej odpływ niż przypływ, ale na samą myśl o niektórych utworach kapeli z Seattle szybciej zabiło serducho. Wybór tego, a nie innego numeru to bardziej „potrzeba chwili” niż jakaś przemyślana, pogłębiona szczegółową analizą decyzja. „Rearviewmirror” ma wiele atutów. Energię, moc, szczere, wykrzyczane emocje. Ładnie się piętrzy, zagęszcza i coraz bardziej wścieka. Milusi riff i kapitalna gra na perkusji, która kosztowała ówczesnego bębniarza Pearl Jam sporo zdrowia. Wprawne ucho, a raczej takie wyposażone w bardzo dobre słuchawki, usłyszy w końcówce piosenki, jak Dave Abbruzzese rzuca z nerwów pałeczkami. Jak głosi legenda, do takiego stanu doprowadził go producent Brendan O’Brien. Na rzucaniu pałeczkami się nie skończyło, kiedy było już po wszystkim Dave wybił pięścią dziurę w werblu i wyrzucił go z klifu. Co ciekawe, Vedder nie był podobno zachwycony tym utworem, gdyż jego zdaniem był… zbyt chwytliwy. Podczas czterech ostatnich koncertów (w Holandii i Włoszech) Pearl Jam zagrali ten numer trzy razy, jest więc duża szansa, że usłyszymy go także podczas Open’er Festivalu.
Rudimental – „Waiting All Night”
Mam co najmniej kilka powodów, dlaczego akurat ten, nie inny utwór Rudimental zasługuje na wyróżnienie i miejsce w tym zestawieniu. Po pierwsze, wokalnie w kawałku udziela się Ella Eyre, która absolutnie zauroczyła mnie podczas Orange Warsaw Festival i bez której „Waiting All Night” na pewno nie byłoby tak dobre. Po drugie, piosence towarzyszy świetny, inspirujący klip oparty na prawdziwej historii. Bohaterem jest mistrz BMX-a i aktor, pochodzący z San Francisco, Kurt Yaeger, któremu w wyniku wypadku w 2006 roku amputowano nogę. Nie przeszkodziło mu to jednak w powrocie do jazdy na rowerze. Wszystkie postaci w wideo są prawdziwe – obserwujemy więc innych wyczynowców i prawdziwych przyjaciół, znajomych Kurta. Trzeci powód, ta piosenka jest znakomita – z wpadającym w ucho refrenem i skoczno-taneczną energią. Niby prosta, oparta na drum’n’bassowej galopadzie, ale za sprawą śpiewu Angielki ma też nieco melancholijnego klimatu i kobiecego wdzięku. Ostatni powód – mój siostrzeniec uwielbia tę piosenkę i jest rozkoszny, kiedy próbuje ją śpiewać.
Darkside – „Golden Arrow”
Darkside to jest megawypas w całości. Dla fanów syntetycznych dźwięków to zapewne zespół elektroniczny z gitarą, dla miłośników mocniejszych brzmień, rockowa grupa niestroniąca od elektroniki. Nicolas Jaar (ten od elektroniki) tworzy niewiarygodne, przyjemnie niepokojące klimaty, a Dave Harrington gra na gitarze ujmująco miękko i przestrzennie (trochę jak Mark Knopfler). Wybrałam „Golden Arrow” nie z lenistwa (to pierwszy utwór na płycie), ale dlatego, że ta kompozycja wspaniale nadaje ton całemu dziełu i znakomicie wprowadza słuchacza w świat Darkside. Świat zaskakujący, wciągający, trochę pulsujący, trochę dryfujący, czasem w kolorach poranka, czasem ciemnej nocy. Świat pełen rześkiego powietrza, ale i gęstej mgły. Świat, w którym raduje się serce, umysł i dusza.
The Afghan Whigs – „John the Baptist”
Pewnie podpadnę wielu sympatykom The Afghan Whigs, ale moja ulubiona płyta zespołu to…”1965″. Najbardziej soulowa, najbardziej przesiąknięta południem, pełna żywiołów. Przez lata upierałam się, że najlepszą piosenką na albumie ze zdjęciem astronauty Eda White’a na okładce jest „Omertà”. Od pewnego czasu, korona należy do „John the Baptist”. Kwintesencja stylu Grega Dulli – rock i czarne brzmienia w idealnej harmonii i radosnym uniesieniu. Zmysłowa, dzika, porywającą piosenka, z fantastycznymi chórami gospel i przepiękną partią saksofonu.
Mø – „Walk This Way”
Mø jest fajna. Jest z fajnego kraju, nosi fajne kucyki/warkocze, robi fajne balony z gumy a przede wszystkim pisze i nagrywa fajne piosenki. Karen Marie Ørsted, jak naprawdę nazywa się rodaczka Hansa Christiana Andersena, ma na koncie zaledwie jedną, ale bardzo udaną płytę. Skoro już przy okazji recenzji „No Mythologies to Follow” deklarowałam, że „Walk This Way” to najlepsza piosenka na koncerty, nie będę z gęby robić cholewy. Argumentując – nadaje się do klaskania, „yeah, yeah, yeah” zawsze fajnie wypada ze sceny a publiczności nietrudno podłapać, na dodatek, to kawałek idealny do tańczenia przez facetów – czyli przestępowania z nogi na nogę.
Jagwar Ma – „Come Save Me”
Lata 90. nam wróciły w modzie i muzyce. Nie mogło więc zabraknąć nawiązań do britpopu. Jagwar Ma to może nie taki czysty, klasyczny oasisowo-blurowy britpop, raczej jego podwaliny spod znaku chociażby Happy Mondays czy The Stone Roses. Są harmonie, brytyjskie dźwięki (choć panowie są z Australii), psychodeliczne wyluzowanie. Czasem brudne gitary, czasem radosne tamburyna. Znakomity jest rozleniwiony, kolorowy „The Throw”, ale na żywo podczas Open’er Festivalu chyba lepiej wypadnie „Come Save Me”, jak wiemy, na koncertach rytm to podstawa, a tu bas pięknie prowadzi, perkusja równo wtóruje, a do tego zgrabna metaliczna gitara i cała masa słonecznych dźwięków.
MGMT – „Kids”
Gdyby komuś mało było psychodelii, na pewno odpowiednią dawkę podczas Open’er Festivalu otrzyma od MGMT. Nie szaleję za duetem, więc posłużę się niezawodną… matematyką. Najlepiej sprzedający się singel formacji to „Kids” (platyna w USA i Australii, złoto w Wielkiej Brytanii). To także najwyżej notowana piosenka zespołu (16. miejsce na Wyspach, 9. w Irlandii, 19 w Belgii). No i były prezydent Francji, Nicolas Sakrozy, użył jej (choć nielegalnie) podczas konferencji swojej partii (UMP – Unii na rzecz Ruchu Ludowego), a później proponował muzykom „obrażającą” rekompensatę finansową w wysokości… 1 euro. Zakończyło się na ugodzie i 30 tysiącach euro.