Bovska nie miała zajmować się muzyką, bo wszyscy jej to odradzali. Na szczęście kobiety są uparte.
Choć marzyła o śpiewaniu, Magda Grabowska-Wacławek poszła na ASP. Muzyka gdzieś tam zawsze była i powoli się przebijała. Najpierw na YouTube, potem na festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Były też konkursy, nagrody, występ w radiowej Trójce. W końcu muzyka Bovskiej dotarły do wpływowych ludzi, którzy postanowili je wykorzystać w serialu „Druga szansa” i romantycznej komedii „Planeta singli”. Tym samym o Bovskiej zrobiło się głośno. Już dość znana, podziwiana i porównywana do Brodki wydała płytę „Kaktus”, którą stworzyła we współpracy z Janem Smoczyńskim.
RECENZJA: Bovska – „Kaktus”
Bovska myślała, że tworzy niszową muzykę, tymczasem jeszcze przed premierą debiutanckiej płyty zdobyła sporą popularność.
Wysłuchawszy albumu „Kaktus”, łatwo zrozumieć, skąd przekonanie Bovskiej o niszowości. Nie jest to kokieteria czy przesadna skromność. Dziewczyna proponuje dość minimalistyczną, co nie znaczy ubogą, muzykę. Najczęściej opartą na rytmie, rozklaskaną, rozedrganą. Powiedziałabym, że to geometryczne czy raczej kalejdoskopowe nagrania. Kanciaste, migoczące i kolorowe. Chwilami przypominające kompozycje ze starych gier na Atari/Commodore czy melodyjek z bajek dla bobasów.
Ze swych syntezatorów Bovska wyczarowuje niemodne dźwięki, które zestawia tak, że brzmią… modnie. Coś na zasadzie wykorzystania starych ubrań mamy do nowoczesnych stylizacji. Tak naprawdę to rozmaite dźwiękowe dziwactwa – plumkania, zgrzyty, piski, stuku-puku, szuru-buru, kląskania, pikania, warkot, chrobot, boom i ping – pomiętolone, powyginane polepione i posklejane w ciekawe, a czasem bardzo chwytliwe piosenki. Bovska ma bowiem dar, by te swoje pokręcone pomysły zmieniać w rzeczy przystępne i zapamietywalne.
Tytułowy „Kaktus” znany z serialu „Druga szansa” to najjaskrawszy przykład. Nietypowe, gęste rytmy, błyszcząca elektronika, trochę burczenia i wysoki śpiew, a jednak wchodzi i to od razu. Zaraża tą pulsacją i nerwowością. Przy czym mamy do czynienia z niezbyt oczywistą kompozycją, mającą kilka wątków, i sporo (pozornie) niekomercyjnych rozwiązań (śliczne wokalizy w tle). Podobnie jest z bardziej agresywnym, laserowym numerem „Bomba” (z doo-wopowymi chórkami), od którego la-la-la-la refrenu nie sposób się uwolnić. Świetnie wypada też przestrzenne, ulotne, subtelnie folkowe „Oko do oka”, przypominające muzyczne wesołe miasteczko „Póki czas” czy urzekające wokalnymi aranżacjami „Hula hop”. Właśnie, Bovska ma bowiem też dobry głos, a przede wszystkim kapitalnie potrafi go wykorzystywać. Zmienia w kolejny instrument, nakładając nań rozmaite efekty. Nie do końca przekonują mnie delikatniejsze, bardziej liryczne piosenki, które w porównaniu z tymi dynamicznymi wydają się dość zwyczajne. Może to jednak tylko moja niechęć do ballad.
Trzeba też wspomnieć o tekstach, które fajnie kontrastują z muzyką. Słowa piosenek są bowiem giętkie i plastyczne. Może nie nazwałabym tego poezją, ale jest tu spora doza abstrakcji i przede wszystkim wprawnej zabawy językiem.
„Kaktus” to naprawdę nietuzinkowa, niebanalna płyta. Dziwna w dobrym tego słowa znaczeniu i nieprzewidywalna.