Muse kontroluje drony, czyli jak pogodzić oczekiwania fanów i własne ambicje.
Kiedyś śpiewali o plug-inach, dziś o dronach. Co by nie mówić, Muse są zawsze na bieżąco. Trzymają rękę na pulsie, wyczuwając współczesne zagrożenia. Otaczającą nas rzeczywistość filtrują przez własną, raczej mroczną futurystyczną wizję.
– Drony to dla mnie metaforyczni psychopaci, którzy mogą bez konsekwencji zachowywać się jak psychopaci – tłumaczy frontman, Matt Bellamy. – Światem rządzą drony, które wykorzystują drony, aby uczynić z nas drony. Płyta jest dokumentacją podróży człowieka, od całkowitej utraty nadziei do indoktrynacji przez system, aby stać się kimś na kształt ludzkiej wersji drona, a potem do ucieczki człowieka od oprawców.
W tekstach nowych utworów Muse pojawiają się problemy społeczne, ekologiczne i polityczne. Piosenki traktują o braku empatii i zwiastują III wojnę światową.
Jak zwykle Muse zadbali o dopełnienie swego przesłania wizualizacjami. Sugestywną okładkę zaprojektował Matt Mahurin. Rodzajem pomocy naukowej są też klip do singla „Mercy”, w którym widzimy kobiecy android czy tekstówka do nagrań „JFK/Defector” z archiwalnymi materiałami z ujęciami Martina Luthera Kinga czy Edwarda Snowdena.
Pierwszy wyreżyserował Sing J. Lee, drugi Tom Kirk.
RECENZJA: Muse – „Drones”
Muzycy Muse byliby niezłymi politykami. Obiecują ludziom to, czego ci pragną, a później sami robią, co chcą.
Coraz częstsze narzekania na operowe pomysły, zmęczenie fanów pompatycznymi nagraniami, głośne domaganie się gitar i klasycznego rockowego hałasu sprawiły, że trio się ugięło. Do współpracy wzięli fachurę od cięższych brzmień i siarczystych riffów (Mutt Lange, który pomagał AC/DC czy Def Leppard), a nawet wybrali się do jednego z popularniejszych wśród rockmanów studia The Warehouse Studio w Vancouver. Słowem, uspokoili lekko rozdrażnionych sympatyków i skutecznie zachęcili, by sięgnęli po „Drones”.
Kiedy już to zrobią i włączą siódmą płytę Anglików usłyszą… gitary i rockowy hałas. Smagające riffy, dynamiczną perkusję, całkiem sporo zgiełku, mocny wokal (nie tylko falsetowe popisy Matta Bellamy’ego) i wszystko inne, co naraża na uszczerbek zmysł słuchu. Pojawiają się refreny do skandowania i masywna, niemal industrialna elektronika. Ogólnie odnosimy wrażenie, że panuje jazgot, przestery, harmider. Jest głośno, agresywnie, kąsająco, a gitary chłoszczą i zieją ognistymi solówkami. Raz Muse przypomina Marilyn Manson, kiedy indziej Van Halen, a chwilami nawet Queens of the Stone Age czy postrockowe, walcujące bezlitośnie ociężałe potwory. To jednak tylko fasada. Pod spodem kryje się Muse. Muse lubujące się w rozbudowanych kompozycjach. Muse, których utwory muszą wypełnić stadiony i wielkie sceny. Muse kochające dramaturgię i egzaltację. Muse przytłaczające słuchacza mnogością i głośnością dźwięków. Może odrobinę się hamują, na pewno przenieśli środek ciężkości, a zamiast ornamentów i hollywoodzkich aranżacji wolą rockową surowiznę. Nie oczekujcie jednak skondensowanych, bezpośrednich hiciorów na miarę „Plug In Baby”, „Supermassive Black Hole” czy „Time Is Running Out”. Spodziewajcie się rockowych suit, rozsierdzonych acz ambitnych numerów, rozszalałych, wielowątkowych muzycznych opowieści.
To wszystko nie zmienia faktu, że „Drones” to niezła płyta. Mocna, wyrazista, z charakterem, a przede wszystkim świetnie wpisująca się w ewolucję zespołu i na pewno pochodzące z niej piosenki potężnie wybrzmią podczas nadchodzącego Orange Warsaw Festival 2015.
Najlepsze piosenki:
'Psycho', 'Reapers', 'Defector'Premiera w Polsce: 8 czerwca 2015
Wydawca: Warner Music Poland
Zachęcamy do przeczytania naszego tekstu o 10 najlepszych piosenkach Muse oraz o Orange Warsaw Festival 2015.