„Built on Glass” to płyta, która nie może się nie podobać. Szczera, pełna emocji, ciekawa i bogata muzycznie, a zarazem po prostu ładna.
Od 2011 dla wielu to piękne nagranie australijskiego muzyka, Cheta Fakera, o czym świadczą ponad 4 miliony odsłon na YouTube.
– Ta piosenka sama wybrała mnie – opowiada wokalista. – Nie wymyśliłem sobie, że nagram cover „No Diggity”. Po prostu pracowałem w studiu i ten numer się do mnie przyczepił. Pomyślałem, że jak go nagram, w końcu się go pozbędę z głowy.
Naprawdę nazywa się Nicholas James Muprhy. Pseudonim jest hołdem dla jazzmana, Cheta Bakera. – Słuchałem sporo jazzu i bardzo mi się podobał jego sposób śpiewania – wyjaśnia. – Miał bardzo delikatny, intymny, kruchy styl.
Wśród inspiracji Chet Faker wymienia płyty z typu „Ibiza Chill Out”, Boba Dylana i dokonania twórców z wytwórni Motown, których słuchała jego mama. Próbował swych sił w muzyce house, R&B, disco a nawet eksperymentalnej.
Zadebiutował EP-ką „Thinking In Textures” w 2012 roku. Nagrał też wspólny krążek ze swoim rodakiem, Flume („Lockjaw”, listopad 2013)
Jego pierwsze długogrające dzieło, „Built on Glass” (kwiecień 2014), to w zasadzie dwuletnie wspomnienia muzyka. Materiał powstawał w domowym studiu Cheta Fakera, który sam nagrał i wyprodukował piosenki. Sam też zaśpiewał, wykonał chórki i zagrał każdy fragment.
Longplay dotarł na 1. miejsce listy sprzedaży w ojczyźnie twórcy.
Tytuł może mieć wiele znaczeń, ale w zamyśle artysty chodziło przede wszystkim o szczerość, która może powodować pewną kruchość, stąd szkło jako metafora. – Szło jest transparentne, szczere, kruche – tłumaczył Australijczyk. – Może być jednak mocne i pomaga zamknąć niektóre rzeczy w ramach. Może być zwyczajne, ale może też stać się dziełem sztuki.
Chet Faker przyznał, że nie zawsze jest mu łatwo wykonywać utwory na żywo, ponieważ w odróżnieniu od pracy w studiu, na scenie nie może wszystkiego robić sam, a na przykład nie stać go na zaangażowanie chórzystów. Jak sobie poradzi, przekonamy się podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka.
RECENZJA Chet Faker – „Built on Glass”
„Built on Glass” to taka płyta, która po prostu musi się podobać.
Chet Faker to jeden z tych kolesi z brodą, którzy potrafią czarować. Zasłynął prezentując własną, nieco rozmarzoną wersję hiphopowego klasyka z lat 90. – „No Diggity” Blackstreet. Coverem dał do zrozumienia, że ma zadatki na mistrza „organicznej elektroniki”, czego potwierdzeniem jego debiutancki longplay.
Soulowy, ciepły wokal łączy z miękkimi, delikatnymi, trzaskającymi syntetycznymi muzycznymi tłami. Leniwe dźwięki przetyka smutnym saksofonem, nieśmiałym fortepianem, zamyśloną akustyczną gitarą i całym mnóstwem migoczących, poklaskujących ozdobników. Jego piosenki najczęściej niespieszne, spokojnie bulgoczące niczym rosół na wolnym ogniu. Na „Built on Glass” mamy i neo-soul („Gold”), i folk, elektroniczne klimaty i nieco hip-hopu („Melt”). Kolorowe, z miejscem na odrobinę psychodelii („Blush”), czasem na bardziej taneczne momenty („1998”). Gdzieś między Jamiem Woonem a Finkiem, z domieszką Jamesa Blake’a i szczyptą grunge’u.
Urzeka przede wszystkim klimat – refleksyjny, melancholijny i piosenki. Australijczyk potrafi bowiem pisać naprawdę piękne melodie. Jak wspomniałam, „Built on Glass” to płyta, która nie może się nie podobać. Szczera, pełna emocji, ciekawa i bogata muzycznie, a zarazem po prostu ładna.
Premiera w Polsce: 11 kwietnia 2014
Najlepsze piosenki:
'Talk Is Cheap', 'Melt' oraz 'To Me'