Tego samego dnia, 17 kwietnia, ukazała się koncertowa płyta i film Beyoncé oraz nowy singel Madonny. Cóż, królowa jest już tylko jedna.
Beychella
„Homecoming” to zapis występu Beyoncé na jednym z najpopularniejszych festiwali na świecie – kalifornijskiej Coachelli. Pierwotnie wokalistka miała wystąpić w 2017 roku, ale dowiedziała się, że jest w ciąży i musiała odwołać występ. Rok później wynagrodziła to publiczności dwoma niezwykłymi koncertami, które odbyły się 14 i 21 kwietnia 2018 roku. Show od razu zdobył status historycznego z bardzo prostego względu. Beyoncé została pierwszą czarnoskórą kobietą, którą zaproszono jako headlinerkę Coachelli. Co ciekawe, w blisko 20-letniej historii festiwalu, wcześniej tylko dwie kobiety były headlinerami – Lady Gaga, która w 2017 zastąpiła właśnie i Björk, która była największą gwiazdą w latach 2002 i 2007.
Beyoncé z misją
Fakt, że Beyoncé była pierwszą czarnoskórą kobietą grającą najważniejszy koncert na Coachelli jest o tyle istotny, że wokół tego artystka zbudowała cały swój show. Pewne było, że nie będzie to zwykły koncert. Ba, nawet zwykły koncert Beyoncé. Chyba jednak mało kto spodziewał się tak zaangażowanego politycznie i społecznie występu, szczególnie po – bądź co bądź – popowej gwieździe. Tymczasem Beyoncé postanowiła pokazać swoją kulturę, dziedzictwo. Chiała przybliżyć charakter Południa Stanów Zjednoczonych oraz odnieść się do kwestii czarnoskórych w Ameryce, na przykład silnie nawiązując do tzw. HBCU (historically black colleges and universities) szkół i uczelni, które powstały w czasach segregacji rasowej, by Afro-Amerykanie mogli się kształcić. Nie zabrakło też silnych wątków feministycznych, z akcentem na sytuację czarnoskórych kobiet w USA.
Królowa Beyoncé
Od pierwszych minut „Homcoming” wiadomo, że nie będzie to po prostu zapis popowego koncertu. Słyszymy bowiem… orkiestrę marszową. Taką, który przeciętny Polak zna co najwyżej z filmów o amerykańskich, uniwersyteckich sportowcach. Rytmiczne bębny i iście nowoorleańskie dęciaki sprawiają, że człowiek nie wie czy ma stawać na baczność czy raczej tańczyć. Kiedy pojawia się Beyoncé, ja skłaniałabym się raczej do tego pierwszego. Na scenę nie wchodzi diwa czy gwiazda, ale afro-amerykańska królowa. Ona na Coachellę po prostu przyjechała ze swoją armią (z potężną grupą muzyków i tancerzy, w tym mażoretek, brakowało tylko smoków). Przyjechała nie po to, by dostarczyć rozrywkę masom, ale po to, by zdobyć kolejny bastion, by zawładnąć kolejnymi poddanymi. By po prostu pokazać, kto rządzi. Efekt potęguje jej korona oraz iście królewskie zejście z piramidowej trybuny.
Freedom
Od pierwszego kawałka z kolei wiadomo, że Beyoncé nie przyjechała na Coachellę, by po prostu zapewnić dobrą zabawę. Zaczęła bowiem od swego największego przeboju „Crazy in Love”, który z jednej z najwspanialszych popowych piosenek zmienił się w tętniący energią, potężnie brzmiący, wręcz onieśmielający hymn. Zaraz potem następuje – moim zdaniem – najlepszy, najmocniejszy absolutnie rozbrajający moment koncertu, czyli „Freedom”. W ostatnich latach nie słyszałam drugiej piosenki, która miałaby choć połowę tej motywującej, budującej, uskrzydlającej siły. Jeśli powstanie jakiś nowy film o Martinie Lutherze Kingu czy walce czarnoskórych o swe prawa, Beyoncé zdecydowanie powinna zająć się muzyką.
Jay-Z i Destiny’s Child
Nie będę się rozdrabniać i pisać o wszystkich kolejnych utworach, bo na płycie jest ich 40 (łącznie z bonusami). Warto jednak wyróżnić bezkompromisowe „Formation”, wściekłe „Don’t Hurt Yourself” i niezawodne „Run the World (Girls)”. Musi podobać się ponadto zmysłowe „Partition” czy porywające i najzwyczajniej urocze „Deja Vu” wykonane z pomocą męża, Jaya-Z. Fantastycznie wypada ponadto „Soldier” z asystą koleżanek z Destiny’s Child i orkiestry dętej. Słowem, Beyoncé pięknie i obszernie podsumowuje swój dotychczasowy dorobek, pokazując, że nie wstydzi się tak ckliwych banałów jak „Say My Name”.
Afirmacja kobiecości
Nie będę też kłamać, są na „Homecoming” słabsze momenty (na przykład „7/11”), dłużyzny, nie każdy utwór porywa. Dodatkowo, zapewne wiele wplecionych fragmentów, wątków, odniesień jest nieczytelnych dla ludzi niezaznajomionych z kulturą oraz problemami czarnoskórych Amerykanów. To jednak koncert, który się czuje, który odbiera się na poziomie emocjonalnym. Tu nie chodzi bowiem tylko o muzykę, śpiewanie, tańce, ale o przekaz. O dumę, siłę, afirmację kobiecości, o pokazanie, że nawet najbardziej szalone marzenia mogą się spełnić a niemal niemożliwe rzeczy można zrealizować.
Mama Beyoncé
Jak wspomniałam na początku, „Homecoming” to nie tylko koncertowa płyta, ale i film, który można oglądać na Netfliksie. Dokument jest niestety najsłabszym ogniwem całego przedsięwzięcia. Typowo amerykański, w którym wszystko tłumaczone jest wielkimi literami, w zamyśle, by pokazać Beyoncé jako zwyczajną kobietę (co, nie powiem, czasem się udaje). Wstawki zza kulis, ujęcia ukazujące przygotowania do show, zamiast jeszcze bardziej wciągnąć w cały ten spektakl, niestety wybijają z rytmu. Czytałam też opinię, że przez wyznania artystki, tuż po premierze skupiono się na tym, ile Beyoncé ważyła w dniu porodu bliźniaków i jak wielkim poświęceniem był dla niej powrót do formy. Zgodzę się połowicznie. Rzeczywiście, wydaje się to mało ważną kwestią w kontekście całego koncertu na Coachelli. Niemniej dla wszystkich mam, które nie czują się sobą po urodzeniu dziecka, fakt, że taka Beyoncé też nie od razu „złapała” balans, miała chwile słabości (choć zapewne w innym wymiarze) pewnie ma niemałe znaczenie.
Nie Madonna
Złośliwi powiedzą, że nie odpuszczę sobie żadnej okazji, by doczepić się Madonny i… niech sobie tak mówią. Madonna, o czym już pisałam, dla mnie się skończyła. Madonna udaję dominę, Beyoncé dominuje, Madonna się mizdrzy, Beyoncé pokazuje środkowy palec, Madonna liże stopy Latynosa, Beyoncé manifestuje siłę kobiet. Można argumentować, że w końcu Madonna to królowa popu. Cóż, Beyoncé też śpiewa o miłości i seksie, też chodzi roznegliżowana i w lateksie, ale przy okazji przypomina: „Who run the world?” GIRLS.
Świat potrzebuje Beyoncé
Może ktoś to przekalkulował marketingowo, może stoi za tym gigantyczny spisek Illuminati, by omamić miliony. Próbowałam podejść do „Homecoming” i występu Beyoncé na Coachelli cynicznie. Starałam się doszukać skoku na kasę, zdystansować się do problemów „biednej” Afro-Amerykanki, która za koncert dostała podobno 3 miliony dolarów a film od Netfliksa też nie mało. Nie potrafię, a co więcej nie chcę. Uważam, że świat potrzebuję takiej Beyoncé. Silnej, zdeterminowanej kobiety, która regularnie udowadnia, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Kobiety, która inspiruje rzesze młodych dziewczyn, która pozwala innym wierzyć, że skoro jej się udało, każdemu może, która w lateksowych podwiązkach wykrzykuje „who the fuck do you think I am”.
Statystki:
100 tancerzy 26 utworów wykonanych na żywo 2-godziny show 125 tysięcy widzów (w tym Rihanna) 4 miesiące prób z zespołem 4 miesiące tanecznych prób 16,6 milionów wyświetleń trailera „Homecoming” w ciągu 24 godzin od premiery
Najlepsze piosenki:
'Crazy in Love', 'Freedom', 'Formation', 'Deja Vu', 'Run the World (Girls)', 'Soldier'Beyoncé – „Homecoming” Premiera w Polsce : 16 kwietnia 2019 Wytwórnia: Sony Music
Czytaj też: 9 najlepszych piosenek Beyoncé Najgorsza piosenka: Madonna – „Medellín” (featuring Maluma)